Magda i ja, czyli dzisiejsza Technologia Informacyjna, która mnie
przeraża i nie wiem jak ja na niej do czerwca wytrwam i jak zdam.
Wstałam po 8.. ledwo, ale jakoś wstałam. Z resztą podnoszenie się
z łożka z myślą, że trzeba wracać na te drune studia nie jest żadną
motywacją. Wyszłam z psem, potem się ogarnęłam, coś zjadłam,
chwilę posiedziałam oglądając Cobrę i o 11 na autobus. Kilka minut
później dotarłam i akurat ten mini bus podjechał, to przynajmniej
nie marzłam czekając. Koło 12 w Elblągu, poczekałam na dworcu
na Oliwię i Magdę i samochodem Magdy na Wojska Polskiego na
informatykę, bo aż tam nas wysłali. Powaliło ich.. jakby na naszej
uczelni sali informatycznej nie było. Ogółem ta uczelnia jest taka
zimna i w ogóle. Cholernie źle się tam wszyscy czuliśmy. Ogółem
siedzimy z Magdą koło siebie, bo ta ogarnia o czym jest mówione
na zajęciach a ja nie. Jeszcze jak babka powiedziała, że będziemy
w Excelu coś robić.. dla mnie to samobójstwo. Nie umiem się tym
programem posługiwać, zero, nic. WORD jeszcze jako tako, bo
pisać tam każdy umie, ale dzisiaj ja, Sebastian i kilka innych osób
mieliśmy coś w stylu `I have no idea what I'm doing here`. Jakoś
te półtora godziny zleciało i 14 kierunek dworzec. Zdążyłam na
autobus o 14:15 i nim do domu. Najpierw do dziadków, później do
Polo na zakupy i do siebie. Idę oglądać od pierwszego sezonu
Przyjaciół, potem wyjdę z psem. Jutro na 8:30 aż do 15:15, więc
kill me please. Pół biedy, że mama będzie akurat u ortopedy, to
z dziadkiem zajadą po mnie i sobie chociaż pokieruję do domu.
Bang!