Było ich trzech, zdawało się że komuna padła na pysk , ze bedzie wkońcu normalnie. Młodzieńcza fantazja i ułański polot doprawiony alkoholem dał impuls który skończył się dla jedno z nich tragicznie. "Ambasador" nie przeżył wyprawy na szczyt nie tyle swoich możliwości ale słupa energetycznego. To już tyle lat a pamięć o nim wiecznie żywą. Znałem chłopaka osobiście, ostatni az widzieliśmy eis w pociągu do Warszawy ,nikt wtedy nie przepuszczał jak się skończy doga życia jednego z nas.
Dzisiaj w tym miejscu świadectwo daje tabliczka skrzętnie odnawiana przez rodzinę.
To były dziwne czasy. Czasy podziałów ale i przyjaźni , czasy w których sporo ludzi odeszło do Domu Pana a jeszcze wcale nie musiało. Kiedyś o tym więcej opowiem.
http://www.youtube.com/watch?v=fpAr4Xd8sbo