Z bloga Michałka:
Dziś od rana jestem cala w skowronkach, lekarka prowadząca zdecydowała wypuścić nas do domu (tego w Greifswaldzie). Baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo nas ucieszyła ta informacja, tym bardziej, że mieliśmy być przez pierwszy cykl w szpitalu aż do poniedziałku.
Michaś czuje się nawet dobrze, z wyjątkiem jego humoru... Różne leki powodują różną reakcję, m.in. rozdrażnienie... Padam... Od 4 rano jestem na nogach, spałam dosłownie oparta głową o łóżeczko. Wystarczył mały szmer by Michał się obudził i zaczął za mną płakać... a ja byłam metr od niego. Za wszelką cenę chciałam uniknąć budzenia naszej szpitalnej współlokatorki, ale niestety z Miśkiem czasem ciężko się dogadać... Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie lepszy... Tym bardziej, że schodzimy powoli z leków...
Michał w dalszym ciągu dostaje przeciwciała z tym, że teraz na małej pompie. Cały czas ma przy sobie szklaną butelkę, schowaną w torebkę na ramię, ale nie chce jej nosić i cały czas ją ściąga. Liczę na to, że się przyzwyczai... Najważniejsze, że już nie odczuwa bólu... Tak jak pisałam wcześniej, ta terapia jest baaardzo bolesna. Organizm dosłownie głupieje gdy dostaje obce-nowe przeciwciała, broni się przed nimi. Podobnie jak przy szczepionkach. Dopóki organizm się z nimi nie oswoi, stara się z nimi walczyć temperaturą oraz bólem. Dlatego pierwszy cykl jest najcięższy, później organizm się powoli przyzwyczaja.
Byle do czwartku............ już strasznie tęsknimy za domem i za normalnym życiem. Jesteśmy tutaj już 5 tygodni, a mieliśmy być tylko 4 tygodnie. Cóż, czasem tak bywa... Nawet nie było tak źle, cały czas miałam w głowie to, że już za niedługo zaczynamy terapię czyli to o co staraliśmy się tyle czasu i jakoś czas leciał.... Ale przyszedł dzień, gdy naprawdę zatęskniłam za Polską, za Rzeszowem, za domem... Od tamtej pory nie mogę się doczekać powrotu.....