okej, zanim "kółko nieletnich matek" przetrzepie mi skórę, to zakończę temat ciąż.
nie, nie piszę tutaj nic tylko po to, żeby zdobyć popularność albo być kontrowersyjną.
nawet nie myślałam o tym, zakładając tego bloga.
na szczęście do "niechlubnej popularności" mi jeszcze strasznie daleko.
za to chciałam ponarzekać na biuro pośrednictwa pracy.
tak, musiałam dzisiaj podnieść swój tyłek sprzed monitora i zaszczycić swoją obecnością obskurny budynek, w którym ładnie wyglądające panie próbują nadać wygląd swemu miejscu pracy.
otóż, ruszyłam na tą podróż o godzinie dziewiątej z groszami, a wróciłam o jedenastej.
zaznaczam, że w pokoju rejestracji pracują dwie panie, przede mną były dwie osoby, a co się okazuje, po wejściu do pokoju tylko jedna z kobiet rejestruje.
co robi druga?
ciekawe pytanie, ale u mnie w PUP-ie stukała na klawiaturze udając, że robi coś hiperważnego.
wyszłam z tamtąd zbulwiona, bo zamiast pracować, to one się opierdzielają.
mogłam jeszcze ze swoim łóżkiem tam przyjść, to bym pospała, zanim wypełnią wszystkie pierdoły związane ze mną.
z moją Aubrey jakoś się sypie i nadal nie mogę dostrzec przyczyny.
niby wszystko jest okej, ale jednak już inaczej wyglądają nasze rozmowy, niż dwa lata temu.
sama nie wiem, to chyba moja wina.
stałam się dla niej zbyt... agresywna?
nie wiem jak to ująć, po prostu we wszystkim, co pisze do mnie znajduję powód do kłótni.
nie, okres mi się już skończył.
musiałabym popracować nad samokontrolą ale nie wiem jak to zrobić.
mam tylko nadzieję, że jak ją poproszę o wybaczenie to się zgodzi.
bo mam wrażenie, że zagubiłam się sama w sobie.