Wciąż bez zmian, rzygać się od tego chce. Od czekania na każdy telefon, od jakiejś nadziei do nadziei. Od depresji do Depresji. Nowe oferty pracy powoli nas dręczą, bo to dodatkowe czekanie. Wszyscy powtarzają, że trzeba czekać, czekać, bo menager jeszcze nie przejrzał wszystkich cv, bo manager był na wakacjach i w ogóle się ich nie tykał. "O, gdyby pan miał już zaaranżowanie intervew, może udało by mi się namówić menagera na szybszą rozmowę kwalifikacyjną", gdyby, gdyby... Masa, lawina gdyby... Nic, tylko wyć do księżyca o to pierwsze spotkanie... Mój telefon też milczy, beznadziejne agencje... I pogoda też do dupy, zimno, wieje... A w naszym pokoju mamy nieszczelne drzwi... A drzwi są na rogu ulicy i przez te drzwi wszystko też słychać, smieciarkę o 5:35, TIR-a o 7:00. I rozmowy ludzi, którzy bablają po angielsku...
Widać, żem zirytowana... Spakować się i oszczędzić resztkę nerwów...
Z rzeczy nieco milszych, przyjęli mnie do college'u, nawet na najwyższy poziom się dostałam. Ba, tylko co z tego, jak do końca tygodnia trzeba zapłacić 216 funtów. Właśnie, pieniądze są, chęci też, ale... jeśli przyjdzie nam zjechać, nikt nam kasy nie zwróci... ZONK!
A mi się marzy spokój, książka... studia... dziecko... I gdzież to upchnąć, zaaranżować w Polsce?
Marzenia czasami się nie spełniają....
JAK TO JEST PATRZEĆ NA TO BĘDĄC TOBĄ(?)(?)(?)(?)