Cisza zawładnęła moim życiem. Cicho wstaję, cicho jem, cicho krzyczę, cicho płaczę. Nie ma krzyku, żadnego hałasu, nie ma śmeichu. Czekam, aż zapłonie, aż pojawi sie iskra, która rozdzieli zasłonę ciszy. Niech Twój krzyk spadnie na mnie, niech zarazi mnie wysokimi tonami, pozwól mi wykrzyczeć, jak bardzo cierpię...
Zapłoń, krzycz, uciekaj... Pokaż swoją prawidziwą twarz. Przestań milczeć... Pomóż mi, Boże, bo już sama nie wiem, dokąd zmierzam...
Chwile. Nasze życie jest serią chwil. Pozwól im odejść. Wszystkie piękne wspomnienia są tylko obrazem na wyblakłym płótnie, zacierają się jak ślady na śniegu. Nadchodzi fala i zmywa ślady stóp na piasku. Nie zostawia po sobie nic, jedynie gładka powierzchnięm po której spływa smutek.
A w oczach mam smutek głębszy niż kałuże za oknem. Serce mam czerniejsze niż węgiel. Po prostu powiedz, że mnie kochasz, albo odchodzisz, bo ta cisza mnie zabija...
Chyba każdy dzień nie jest już tym, czym miał być. I świadomość, że nigdy już nie spojrzę w Twoje oczy jest tak bolesna, że krzyk utknął mi w gardle. Chcę wykrzeczeć to, jak bardzo boli. Chcę wkońcu poczuć coś innego niż ból, rozczarowanie. Chcę wkońcu zacząć żyć, bo zbyt duzo razy umierałam od środka. A cos mi mówi, że jeszcze wiele prób przede mną..
I ochota do zycia znika jak bańka mydlana. Nawet przekleństwa kierowane w stronę każdego, kogo spotykam nie przynosza ulgi. Chyba tonę, to chyba koniec. I nie ratuj mnie, Boże, bo za dużo wiele w moim życiu było walk. Tyle przegranych małych bitew i wielkich wojen. Tyle wysuszonych mórz nadziei, tyle niezdobytych gór szczęścia. Tyle ściętych drzew miłości. I nie zrozum mnie źle, bo kocham życie. Ale kocham je tak bardzo, że obejmując życie, obejmuję smierć, ściskam ją z całych sił. Mówię, nie odchodź, ona obiecuje, że nie odejdzie. Jest szczęśliwa, że zbierze kolejne żniwo. Kolejny życiowy niedobitek, który błaga o śmierć. Nie wiem już o co pytać, nie wiem, o co prosić. Nie wiem, kiedy mam milczeć, nie wiem, kiedy mam krzyczeć. W głowie natłok myśli, ale słów jednak mi brak..
I znowu czuję tęsknotę, gdy sobie Ciebie wyobrażam...
Tak trudno mi kochać, tak trudno mnie kochać... Dlaczego tylko on potrafił zrozumieć...? Dlaczego odszedł? Dlaczego kłamał? Dlaczego go nie ma? Dlaczego już mnie nie kocha? Dlaczego wyjechał bez pożegnania? Jak mu się żyje? Czy kogoś ma? Pozostawił tyle pytań, na które nigdy mi nie odpowie. Zniknął jak słońce za chmurą, jak tęcza po deszczu, Oświecił, upiększył moje życie i zniknął. Już go nie ma. Kurwa, on już nie istnieje... Dlaczego wciąz czuję się, jakby umarł mi mąż? Noszę żałobę w sercu, jak kiedyś nosiłam jego. Był ze mną w każdej sekundzie mojego zycia, on odszedł i teraz towarzyszy mi ból. Mam przemilczeć Twoje odejście? Nie zakończyłam spraw z M. które powinniśmy wyjasnić już rok temu, i to nadal boli, jest jakiś tępy ból. Z Tobą będzie tak samo? I brakuje mi Ciebie tu teraz w łóżku. Brakuje mi Ciebie obok mnie w kuchni, na sofie przed telewizorem, na krześle przed komputerem, na podłodze w salonie, przy stole w jadalni, na krześle na tarasie, pod prysznicem. Brakuje mi Ciebie Krzysiu i już zawsze będzie mi Ciebie brakowało. Za dużo emocji, za dużo pytań, za mało odpowiedzi...
Przeszłam się dziś szlakiem naszej pierwszej randki. Szukałam naszych rysunków na ławkach, stałam na przystanku, gdzie staliśmy kiedyś razem. Patrzyłam na budynek, pod którym rzucaliśmy się lodami. To miasto jest przepełnione Tobą, przesiąknięte wspomieniami, teraz już nie mogę patrzeć na te miejsca, nie mogę chodzić po tych chodnikach, siadać na tych ławkach, stac na tych przystankach, jeździć tymi autobusami...
Koniec nieubłaganie nadchodzi. Pokocham samotność po raz kolejny.