Nachodzą święta. Nie lubię świąt. Te 2 dni owiane są niesamowitą sztucznością. Przyjazd rodziny, której nie widziało się pół roku albo i więcej. To nic, że w większości ludzie myślą tylko o tym, aby nażreć się i jak najszybciej pojechać do domu. Później zacząć obrabiać tyłek, że obrus nie taki, kotelty za słone itp. No, ale przecież "tak wypada", żeby przyjśc.
Chcę się zabunkrować w swoim pokoju i uniknąć tych spotkań.
Jedynym, choć ogromnym plusem jest to, że coś się we mnie obudziło i znowu zaczęłam normalnie rozmawiać z mamą.
Ulżyło mi i chyba jej też.
Mam nadzieję, że nie zepsuje tego ponownie. Bo w tym niestety jestem dobra...