znowu ostatnio jakos mi smutno. potrzeba mi osoby ktora siadze ze mna, pozwoli mi wypłakac sie w ramie i naprowadzi moje popierdolone myslenie na odpowieni tor. friendzone nie wiem co to jest. niby zwiazek ale tak na prawde jak mozna okreslic starania sie tylko jednej strony? sama nie wiem. ciagnac to, daj sobie spokoj i znalesc sie znowu u punkcie zero czyli sama jak palec bez partnera, osoby z ktora spedze czas, ktora jakos pozwoli mi odpoczac.... czy to bylo na sile? bo brakuje mi uczucia? nadzieji? zrozumienia...kurwa. z jednej strony zalezy mi ale z drugiej co mi z tego jak wydaje mi sie ze to tylko ja to jakos podtrzymuje i jeszcze trzymam to? kurwa. zaczynam watpic
brakuje mi przyjaciela albo przyjaciolki takiej tu i teraz. moja siedzi miliard kilometrow ode mnie. jest w chuj szczesliwa a ja nie. pech
nienawidze wieczorow, nienawidze myslec, nienawidze byc sama i czuc sie jak powietrze ;__;
jebnij mnie ktos bo jest zle...