"I wydawało się tak naturalne przejść na drugą stronę ulicy, wejść na stopnie mostu, na jego smukły kontur, zbliżyć się do Magi uśmiechającej się bez zdziwienia, przekonanej, tak jak i ja, że przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu i że wyznaczają sobie rendez-vous tylko ci, którzy pisują do siebie na liniowanym papierze, a pastę do zębów wyciskają od samego końca tubki."
Cudnie jest. Realizm osiąga naturalne rozmiary, i nie rozbija się już o lodowe chodniki, bo dziś jest wciąż czasem przyszłym. Lubię teraz tą szczerą ciszę, wynagradzaną wieczornym brzęczeniem telefonu. Prawdę też lubię. I końce polubiłam. A początki? Niekoniecznie.
Dni mają kolor pomarańczy, a noce odcień zewnętrznych stron powiek. I śmiesznie jest i irytująco czasem. who cares?