Tracę, tych którzych kocham. Nie oczekuję nic od nich. Bo wiem, że odejdą ode mnie. Występuje tu niezdrowa zależność - oni mają mnie dosyć, więc odchodzą; ja mam dosyć ich opuszczania, więc cierpię. Mimo to... kocham ich bezwarunkowo.
Ostatnio wierzę, że jestem jedyną osobą, w której może być tyle miłości i nienawiści. Mieści się we mnie tyle uczuć, a każdy chce, bym darzyła go tymi złymi.... Jaki jest sens tego? Jak można się odnaleźć w tym chaosie?