photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 20 STYCZNIA 2016

Natural Born Killers

Sieeeeeeeeeeeemanko!

No cóż, to juz drugi wpis, więc szansa odżycia jest duża. Resuscytacja (trudne słowo) trwa, więc (być może) nic straconego. Właściwie weny specjalnej nie mam, ale jeśli się nie zmobilizuję, to znowu nic nie będzie się działo przez lata.

 

Wypadałoby coś o sobie powiedzieć, jak na spotkaniu AA, albo tych durnych początkach zajęć na studiach (na szczęście nie wszystkich). Zatem, u mnie jakoś leci (chyba nie ma większego banału). Pracuję dniami i nocami (dosłownie-mam zmiany nocne), studiuję weekendami: dniami i prawie nocami (nasza ćpająca planistka ustawia nam tak wykurwiste plany, że aż żebra bolą - od 8 do 21-dłużej niż w pracy, a tam mi przynajmniej płacą, a tu odwrotnie-płacę ja). Czasu mam generalnie mało, ale tragedii nie ma. Mniej czytam, więcej oglądam (jak juz zacznę serial, to chuj wszystkie sezony w tydzień). Od wczoraj się odchudzam po raz niewiemkurwaktóry i mam nadzieję, że tym razem potrwa to trochę dłużej, niż 3 dni. Czuję się więc jak w kreskówce, w której wszyscy ludzie wokół zamieniają się w chodzące kawałki mięsa, albo torty, albo hamburgery, albo frytki, albo chipsy, albo czekolady. Muszę wytrwać. Trzymajcie kciuki. 

 

Przez większość czasu treści poruszane na tym fotoblogu (jak to brzmi:)) były raczej mało pozytywne, eufemistycznie pisząc, ale teraz pewnie będzie inaczej. Chciałam napisać "lepiej", ale ciężko stwierdzić, że coś jest lepsze w tej sytuacji. Zresztą, co będzie, to będzie. Ten fotoblog jest w sumie żywą tkanką i nie umiem przewidzieć, co i w jakiej formie będzie tu lądowało. O ile będzie.

 

Tak abstrahując, ostatnio się upaliłam i obejrzałam jeszcze raz "Natural Born Killers" Olivera Stone'a. Nienawidzę polskich tłumaczeń tytułów, ale jakby co to "Urodzeni Mordercy". Chociaż akurat tutaj nie jest tak źle. Nie jest to (na szczęście) "Wirujący seks". Anyway, zapomniałam już jak uwielbiam ten film i jak genialnym dziełem jest. Film jest dokładnie tym, o czym opowiada i to jest niesamowite. Forma i treść się przeplatają; jedno jest drugim. Aktorsko majstersztyk. Nie jest to tylko film o mediach, jak to się często przytacza, ale o walce dobra ze złem, o tym czy w ogóle ta granica istnieje, o miłości w zupełnie innej formie, niż zazwyczaj ją widzimy, ale nadal jest to miłość, według mnie, piękna. Jest to też film o tym, że zło w ludziach nie bierze się z niczego (Mallory-molestowana i dręczona przez obleśnego ojca, zero reakcji ze strony matki, Mickey-pijący ojciec, który bije matkę, ciągłe kłótnie, a w końcu samobójstwo ojca - na oczach dziecka, Jack Scagnetti-jako dziecko był świadkiem traumatycznych i wstrząsających widoków - śmierć matki z rąk seryjnego mordercy-sam o tym opowiada dość plastycznie). To wszystko oczywiście nie usprawiedliwia ich późniejszych czynów, ale chyba niespecjanie im na tym zależy. Zresztą, ja nie znalazłam tam żadnej w całości pozytywnej postaci. No może Indianin. Naczelnik więzienia grany przez Tommy Lee Jonesa - szaleniec, który nienawidzi więźniów, dziennikarz- tak samo zabija i czerpie z tego frajdę, skupia się tylko na tym, by tę historię pokazać i sprzedać. Film jest naprawdę majstersztykiem w mojej opinii. Sceny ukazujące w komiksowy sposób Mickey'ego i Mallory są genialne, ciągłe przewijanie się scen z telewizji (za oknem, czy gdzieś obok) - wow. Sceny ze zwierzętami, przyrodą i próba pokazania w ten sposób, że nie różnimy się od zwierząt, że prawo dżungli działa wszędzie tak samo. Jest to jednak, moim zdaniem, także próba usprawiedliwienia trochę wszystkich bohaterów - natura jest naturą, żywioł żywiołem, drapieżnik drapieżnikiem i czasem nic się na to nie poradzi. Można odnieść wrażenie, że cały świat jest zły, jest po prostu chaosem. Mickey i Mallory od początku do końca są kobrą z przypowieści Indianina - w kotekście jego głównie, ale także dziennikarza, który wiedział z kim ma do czynienia, więc nie powinien się dziwić, że zostaje na końcu zabity. Film jest naprawdę godny uwagi - chociażby ze względu na swoją nietuzinkową formę, genialne aktorstwo i niesamowity klimat. 

 

Łooo, tak długiej recenzji czegokolwiek tu nie było nigdy. No i dobrze. Podzieliłam się wrażeniami. Jesli ktoś nie widział, to musi. Ok, ok. Wystarczy na dziś.

 

Powiem tylko, że jutro idę na wystawę Beksińskiego (!) i jestem niesamowicie tym podjarana. Zresztą wiele z jego obrazów można na tym fotoblogu podziwiać :)

 

 

To co, stay tuned, bo mam nadzieję, jeszcze tu wrócę.

 

(kurwa, ile w tym wpisie nawiasów).