brat :)
Pewne odruchy
trzeba bezwzględnie nazywać,
bezlitośnie sprzedawać.
Zakpić ze słów,
schronić się w gnój,
w wielkie gnojowisko.
Przekroczyć,
podeptać siebie,
to ratunek.
Boże, którego nie było
i nie ma,
istniejesz tylko przez dotyk.
Powiedz, czy ty wierzysz
w moje ciało,
nie,
ale to już bez znaczenia.
Leżę na trawie,
jest czerwiec, noc,
niebo znów ma milion
dwieście tysięcy
niepotrzebnych gwiazd.
Tutaj widzę nas,
ponieważ my
istniejemy tylko
na martwej i spalonej
ziemi snu.
Docierasz do mnie
w ułamkach, w strzępkach,
w dymie papierosa,
chociaż nikt nie rozumie
twojego smaku.
Dęby, buki, o nie
ocierały się
domy, drogi,
nasze nagie plecy.
Palce twoich rąk
były dłuższe
od najgłębszego cienia.