na samą myśl o nim obraz przed oczami rozmywa się, ręce drżą, serce przyspiesza. osuwam się siadając na ziemi, zaciskam ręce w pieść przeklinając to wszystko, to wszystko co rani i niszczy. tych wszystkiego nie da się utopić w wódce, to zbyt głęboko siedzi w moim sercu i w moich myślach. po każdej wylanej łzie liczę na cud, bo każdym wypitym kieliszku liczę na to, że się odezwiesz. jak na razie spotyka mnie tylko rozczarowanie. nie dam rady.
ja chyba nie potrafię już żyć, patrzeć na Ciebie każdego dnia, i płakać.
nie potrafię już dużej udawać, że jest okej, bo tak nie jest. znów sobię nie radzę, znów mam gorszy dzień, znów chcę od was ucieć, od problemów. jednak najbardziej chcę być razem z nim sam na sam, przytulić go i szczerze porozmawiać. proszę Cię o tą chwilę, obiecuję, że jej nie zmarnuję.
płaczę z bezsilności. płaczę dlatego, że już nie wiem jak żyć żeby było w końcu było dobrze. siedzę w pustym pokoju myśląc o tym ile miałam szans, których nie wykorzystałam, ile było momentów, w których mogłam wziąć się w garść i zmienić coś na lepsze. dochodzę do wniosku, że czasem jednak dobrze jest się uśmiechnąć dla tych, którzy są dla nas ważni. uwolnić się od wspomnień i zacząć na nowo żyć nie oglądając się na innych, bo jest wiele fałszywych twarzy, którzy modlą się o Twoją porażkę. pokaż, że tak łatwo się nie poddajesz, pokaż, że jesteś silna i nie rezygnuj z marzeń.
bo życie to nie zawsze droga, a na niej róże.
nie doceniłam życia i nie doceniam, i wątpię, że kiedyś docenię.
ten świat jest chory. każdy tylko chce widzieć łzy w moich oczach, każdy chce widzieć jak nie daje sobie rady. każdy chce mnie zniszczyć, i sprawić żebym się poddała. brawo, udało się wam.
kolejny raz ogarnia mnie coś dziwnego. teraz jestem w swoim świecie, jestem sobą. nie muszę nikogo udawać, nie muszę udawać, że jest tak zajebiście fajnie i nie przejmuje się niczym. to jest czas, kiedy spokojnie mogę siąść na parapecie, odpalić szluga i patrzeć. patrzeć w niebo, wspominać te mimo wszystko wspaniałe chwile, kiedy jeszcze nie płakałam nocami, kiedy nie trułam się fajkami, kiedy miałam przyjaciół tak blisko siebie. coraz więcej łez spływa po moim policzku, a ja się poddaję. nie dam rady, nie dam rady być na tym świecie sama.
szara monotonia, codziennego życia.
tak wiem, stoczyłam się na dno. jestem tą osobą, którą jako dziecko nigdy nie chciałam być, ale pomimo tego, że jestem jeszcze młoda doświadczyłam wiele bólu. nie raz w nocy leżąc na łóżku ze strachu przegryzałam usta do krwi, nie raz w moich ustach pojawił się papieros, nie raz na moich rękach pojawiły się blizny, nie raz płakałam tak bardzo, że nie da się tego opisać. to jest właśnie moja oznaka słabości. wkładając słuchawki do uszu puszczając rap najgłośniej jak się tylko dało chciałam uciec. uciec od chorej rzeczywistości, która najczęściej dotykała mnie właśnie w nocy, kiedy nie miałam nikogo obok siebie. przeklinałam każdy kolejny dzień, bo wiedziałam, że przyniesie mi tyle samo bólu, a nie wiem, ile mogę go znieść.
strach paraliżuję Cię całą, drżą Ci ręce, serce wali jak młot, a w głowie przewija Ci się miliony wątków twojego życia. stoisz nad przepaścią, spoglądasz w niebo pełne gwiazd. delikatny wiatr rozwiewa twoje włosy, wieje w twoją stronę jak gdyby mówił 'cofnij się, to nie ma sensu'. nie słuchasz go. nie słuchasz nikogo, chcesz definitywnie skończyć swoje życie. masz dość tej ciągłej szarpaniny, zabawy w uczucia. nie masz już nikogo, kto mógłby Ci pomóc, przytulić.wtedy łzy pojawiają się w twoich oczach, robisz krok do przodu i .. spadasz. spadasz z 10 piętra, a ostatnie twoje wyszeptane słowa to 'przepraszam Cię Boże'. zrobiłaś to z nadzieją, że może tam, w niebie, będziesz miała dla kogo żyć.
teraz się nie możesz pozbierać, myślisz, że to koniec, ale to nie jest to. koniec czegoś co było dla Ciebie nadzieją i co dawało blask Twojemu życiu, obróciło się przeciwko, ale nie, pamiętaj, że koniec jednej sprawy to początek czegoś nowego.
alkohol w żyłach, we krwi amfetamina, chyba jestem zbyt słaby by na trzeźwo się zabijać.
najgorzej jest jak nie potrafisz już nawet płakać. jak ze smutkiem w oczach patrzysz na otaczającą Cię rzeczywistość tak pustą i pozbawioną jego obecności i cierpiąc wewnętrznie nie masz już skąd wydobyć łez, które mimo wszystko jednak pomagają. jak zaciskając pięść kaleczysz se