I przychodzi taki moment, kiedy jest źle. Zdajesz sobie z tego sprawę i nagle w jednym momencie, kiedy wydawałoby się, że już nie może być gorzej wali się to co jeszcze ledwo się trzymało.Zamykasz się w sobie. Nie rozmawiasz z własnej woli. I wszyscy myślą, że to Twoja wina. Bo to Ty się nie odezwałeś. To Ty nie podszedłeś. A Ty umarłeś. Jesteś obecny ciałem, ale Twoja dusza umarła. Nie masz ochoty na rozmowę. Rozmawiasz tylko wtedy, kiedy ktoś do Ciebie zagada. Nawet nie rejestrujesz tych rozmów. Nie pamiętasz o czym były. Nic. Bo rozmawiasz tylko tak, żeby nie było "co Ci jest?". Ale Oni tego nie widzą. Bo z innymi rozmawiasz, a z tymi ważnymi dla Ciebie osobami nie. Ale czy przypatrzyli się, że to nie Ty zaczynasz rozmowy? Że to nie Ty zagadujesz? Że to nie Ty pierwszy podchodzisz? Że usunąłeś się na bok? Starasz się nie zwracać na siebie uwagi? Ludzie widza to co chcą widzieć. Kiedy mają problem, starasz się im pomóc, a później słyszysz "oczekujesz pomocy, a kiedy ja jej potrzebowałem, gdzie byłeś?". I wtedy zastanawiasz się, jak inni odbierają Twoją pomoc. Ty im pomagasz, ale dowiadujesz się, że tak naprawdę gówno im pomogłeś. Robisz z siebie ofiarę - bo oczekujesz pomocy. Jesteś naiwny - bo kiedy żyjesz tylko ciałem, kiedy przestałeś tak naprawdę żyć liczysz na to, że jednak przyjdzie ktoś i zamiast kopnąć Cię w dupę wyciągnie do Ciebie rękę i przywróci życie. Chcesz zobaczyć kto powalczy, kiedy Ty pierwszy reki nie wyciągniesz. Jesteś samolubny - bo wierzysz w to, że ktoś się Tobą zainteresuje, a to przecież Ty powinieneś mówić "co Ci dolega", kiedy masz problem. Ale Ty nie jesteś taką osobą, która leci z każdym problemem po radę. Po pomoc. Starasz się być dzielnym i podołać problemom. Nagle jeden konkretny cios. Upadasz. Tym razem nie jesteś w stanie wstać o własnych siłach. Naiwnie leżysz i czekasz, aż ktoś podbiegnie i pomoże. I podbiega. Jeden. Drugi. Trzeci... Jednak zamiast pomóc dobijają Cię jeszcze bardziej. Im ktoś bliższy sercu, tym większy ból Ci zadaje. Odchodząc mówi "to Twoja wina", "nie rób z siebie ofiary". Walczysz jeszcze ostatnimi siłami, żeby wstać. Kolejny cios od osób, które kochałeś. Wtedy nie chcesz już wstawać. Uświadamiasz sobie, że ta walka nie ma sensu. Jesteś nieobecny. Świat żyje. Psy szczekają, ptaki śpiewają, wiatr porusza konarami drzew. Ludzie rozmawiają, śmieją się, przechodzą koło Ciebie. Słyszysz kroki. A jednocześnie nie słyszysz nic. Cisza. Pustka. Jesteś jakby ogłuszony. Słysząc, nic nie słyszysz. Umarłeś. Przestałeś żyć. Przestałeś istnieć. I na co czekasz? Jesteś przecież nieobecny. Niewidoczny.Nie rób z siebie ofiary. Przecież to Twoja wina.