I
Idę
ciągle idę przed siebie
patrząc oczmi duszy na to
co mnie otacza
dookoła
co z tego
że idę naprzód
skoro oko z tyłu
jest jak oko kameleona
obracającę się
i rejestrujące najmniejszy ruch przeszłości
więc
maskuję się i patrzę
na
obraz przeszłości
zarasta gąszczem dzikich traw
niczym zaniedbany różany ogród
Nie
Nie będę plewiła mojego ogrodu
mam dość kłucia dłoni tymi kolcami
które ranią gdy o nie dbam
Na drodze biegnącej przez ogród
kamienie żalu i smutku wyrastają z ziemi
Nie
Nie będę już rozbijała tych kamieni
bo uderzają zbyt mocno gdy je niszczę
Z chmur powoli siąpi deszcz
Nie
nie będę przecierała tego nieba
bo wtedy łzy lecą mocniej
Słońce powoli się chowa
Za gąszczem pokrzyw
Nie
Nie wytępię ich już nigdy
niech je pochłoną
Nie będę znów przywiązywać sznurkiem słońca
do zgniłego płotu
w ruinie ogrodu
sznurek już jest za słaby
zbyt często się zrywał
II
Odwracam kameleonie oko
i ruszam przed siebie
ze spuszczoną głową
i wzrokiem wbitym w ziemię
oddając łzy
tym wiatrom kiedyś delikatnym
a teraz wiejacym prost w twarz
i zdzierającym ze mnie maskę
idę przez teraźniejszość
potykam się o kamienie
ranię o ciernie
błądzę w ciemności
szukam czyjejś ręki
nie znajduję
nie czuję już
czasem przez przypadek
dotknie mnie ciepły promień
słońca
gdy wiatr uchyli pokrzywę
czasem spadnie na mnie kropla
słonej wody
zagubionej z przeszłości
otrząsam się
wędrówka przecież trwa
III
Podnoszę głowę
i pewnie ruszam naprzód
zatrzymuję się i patrzę
kameleonim okiem w przyszłość
nie maskuję się już
spoglądam na delikatne tulipany
bez kolców
one nie ranią
malutkie pąki i podłużne liście
kładą się pod stopy
Bladoróżowe obłoki
płyną po niebie
jak statek z papieru
w kałuży po deszczu
czuję jak wschodzi słońce
gdy zza krzaku jaśminu
uderza pierwszy promień światła
Tu nie będzie płotu
ani sznurków
A słońce nie zajdzie
bo zrozumie
że go potrzebuję
I choć czasem mały kamyczek
wbije się w stopę
jak wtedy gdy malutka
biegałam na bosaka
i wypłynie łza
to ja będę szczęśliwa
jak wtedy
gdy mama przytulała
i zakładała buty