Wstaję sobie normalnie o 6:20, jak co dzień. Szykuje się, wychodzę, a szef dzwoni i mówi, że nie pracujemy bo będzie huragan, deszcz, sztormy i koniec świata. Nie myślę nawet o tym, że nie zarobię hajsu bo już mi to obojętne. Rozbieram się, zasłaniam okno, wchodzę do łóżka i marzę o tym żeby nie wychodzić z niego do wieczora. Jednak wstaje przed 12. Słoneczko świeci, huraganu nie ma. Jadę do Niemiec. Czekam tęsknie do wieczora. Czas jakoś leci. I jeszcze ma lecieć tak nijak przez 11 dni. Wracam do domu, odpalam kompa. Codzienność. Wieczór jednak nie jakoś szczególnie miły. Obejrzę film. Jutro znów pobudka o 6:20. 10 km rowerem. Po drodze pola kukurydzy za każdym zakrętem, połowa już zaorana. Jeszcze tydzień mijania zagród dla koni, krów, owiec z zafarbowanymi na różowo tyłkami. 14 razy minę okno, w którym codziennie siedzi inny pies albo kot. Jeszcze te kilka dni będę ogladała samoloty przelatujące co pół h prawie po mojej głowie. Potem obkupię się niemiłosiernie wszystkim na co zgodzi się babcia i wrócę do Polski. Tam najszczęśliwsza na świecie schowam się pod kołdrę i nie wyjdę z łóżka przez całą dobę. A kiedy już pozbędę się sińców spod oczu, które towarzyszą mi niezmiennie od 5 tygodni, doprowadzę się do stanu psychicznej używalności zacznę na nowo moje wspaniałe łódzkie życie. Ale póki co czuje się jakbym zaczynała dopiero ten maraton, a czas się wlecze. Złe myśli zabijam bezsensownym zastanawianiem się nad tak dziwnymi rzeczami, jak to, że ziemniak to dziwne warzywo- pokrojonego i usmażonego na patelni raczej nie zjesz z cukrem, ale już startego na placka owszem. To samo jest z rosołem, do którego nie pasuje makaron swiderki. Tak- naprawdę myślę o takich rzeczach.
Umilam sobie czas słuchaniem muzyki przypominającej dzieciństwo. Fleetwood Mac bardzo love.
O koncercie Toma Odella mogę sobie już zapomnieć. Cena biletu na allegro wzrosła do ponad 120zł a ja jeszcze nie zwariowałam.
Jak w Polsce znów będzie Coldplay to będę się zabijać i opróżniać wszystkie kieszenie, chyba, że spotkam księcia z bajki, który mnie tam zabierze, spedzimy tam razem jedą z najpiękniejszych chwil mojego życia a potem będę mogła umrzeć.
Eh, ciężkie życie. Ciężkie marzenia
Chcę do domu.
Pozdrawiam Łódź całym serduszkiem.
Tą część Łodzi, którą jeszcze lubię