wiem, że jestem paskuda, bo przerwałam ćwiczenia i lukanie na kalorie. wiem, wiem linczujcie mnie za to. ale ten tydzień był tak stresujący i niebywale niefajny, że nie miałam do tego głowy. zostały mi jeszcze 3 egzaminy, na które musze się teraz przygotowywać, no ale na szczęście A. mi pomoże. dziś będzie bardziej rozkminowo, bo dietę i ćwiczenia chyba dopiero zacznę porządnie 22, na razie będę jeść plus minus tak jak teraz. (poszło mi z wagi 2 kg około, więc i tak mnie to cieszy).
leczę się z ciebie. codziennie znajduję w sobie siłę by wstać z tego cholernego łóżka i poszukać sensu w czymś innym niż głupim czekaniu na ciebie wieczorem. staram się jak mogę. moje lekarstwo, podawane dożylnie w postaci kilkunastu miligramów 'mam to w dupie' całkiem nieźle działa. za dnia. wieczorem jest gorzej, podczas snów jest gorzej. wtedy chcę żebyś wrócił. dlatego poproszę o zwięszenie dawki. w tych gorszych chwilach, po prostu wezmę tego ciut więcej. ukoi nerwy, ból, na umałek sekundy wyłączę emocje. ktoś powie 'turn off' i znikniesz. mimo tego całego syfu dam radę, posprzątam ten cholerny bałagan, który pozostał po tobie w moim życiu. wiem, że jeszcze nie jestem zdrowa. że choroba zwana miłością nadal gdzieś pałęta się w moich żyłach, paskudnie zatruwając serce. wiem, że kiedyś ten głupi bakcyl dżumy zniknie i będę wolna. muszę jedynie trzymać się zaleceń lekarza i wyzbyć się z diety sztucznych uśmiechów, zgryźliwości i poczucia wszechobecnego bezsensu.
możecie pytać jak chcecie <klik>