mam przed sobą czas wielu ważnych decyzji, które diametralnie zmienią moje życie.
Nie wiem czy na lepsze, czy na gorsze, cieszę się w każdym razie, że w ogóle jakaś zmiana się dokona, i że mam na nią duży wpływ, może nawet i mam nad nią kontrolę. Odzwyczaiłam się od posiadania kontroli nad czymkolwiek...
Zastanawiam się jak wielki wpływ na nasz los, szczęście czy nieszczęście mają podejmowane przez nas decyzje. Z zasady nie wierzę w przypadki, ale na potrzeby sytuacji przyjmijmy, że coś na ich wzór istnieje. Jak duże znaczenie na bieg zdarzeń ma rodzaj naszych decyzji, ich wydźwięk, tempo ich podejmowania? Co wtedy dzieje się w głowach ludzi, których te decyzje dotyczą? Ile zakładają nam dać czasu na podjęcie odpowiednich kroków, jak bardzo są rozczarowani kiedy tego nie robimy, czy może zwyczajnie mają to w dupie?
Gdybanie, dumanie, a czas leci. 'Chwilę temu', w nocy piłam wino będąc wszystkiego pewną, mając obraną drogę, strategię działania bez względu na konsekwencje.
Wino wypite, a myśli stoją w rogu pokoju i grają mi na nosie.
Jedno jest pewne, nie ma co wierzyć w łut szczęścia i liczyć na pozotywny obrót sytuacji. niewiele rzeczy w przyrodzie obraca się samoczynnie bez ingerencji sił natury, czy osób trzecich (wolę wersję 'drugich').
naiwne puszczenie lampionu na uniemożliwiającym 'pozytywny obrót zdarzeń' wietrze, z płonną nadzieją, że moje życzenie się spełni, a lampion poszybuje na tle zachodzącego słońca zmniejszając się do rozmiarów małego światełka na nieboskłonie uświadomiło mi, że bez działania to wszystko jest chuja warte.
Lampion ledwo wzbił się w powietrze legł w piach i spłonął, on i moje płonne nadzieje. Przysypałam go piachem, wyprawiając coś na wzór nieumyślnego pogrzebu, usiadłam ze zrezygnowana na plaży i tak pożegnałam się z bezczynną Asią ze złudzeniami.