W sumie.. to ja już sama nie wiem. Wszystko wydaje się być takie pogmatwane. Dlaczego, do cholery, bliscy sobie ludzie sprawiają sobie nawzajem tyle przykrości? Są sobie bliscy, a mimo wszystko ranią się na wszelkie sposoby, nawzajem odbierają sobie chęć do życia, deptają po sobie, jak najgorsze chamy i prostaki, nie dbają o uczucia.. I w dodatku robią to wszystko w dobrej wierze! Trudno w to uwierzyć. A w odwecie druga osoba czyni kolejną złośliwość. I koło się zamyka, ludzie oddalają się od siebie a potem już nigdy nie można wrócić tej więzi, która kiedyś ich łączyła.
Chyba sobie poradzę.. Właściwie to nie chyba, tylko na pewno! Niby dlaczego mam się poddać? W zasadzie takie myślenie, może wzbudzające trochę wątpliwości, jest skuteczne: dasz radę, a co się będziesz.. Czysta złośliwość. Usprawiedliwiona ;)
Zaczynam żyć na czerwono! Bardzo pozytywny kolor, no nie?