jutro jest... no tak. jutro jest sylwester.
czuje się koszmarnie. (chyba po wczorajszym, jak wypiłam 3 piwa, a potem wino na pół z filetem...)
wcale nie chce mi się nigdzie iść.
ale... obiecałam, więc cóż.
(tylko że coś za bardzo mojemu przyszłemu mężowi na tym zależy, nie mówiąc już o babci... ;P)
najwyżej posiedzę sobie w kącie, popłaczę, czy coś...
nie chce mi się myśleć o tym wszystkim
ani o tym, jaka jestem dla ludzi
i jak ich wszystkich olewam, jak od wszystkiego uciekam.
wiem, że jestem okropna, niesłowna, że jestem egoistką jakich mało
i tylko chlanie mi w głowie.
żal mi osób, które nadal to znoszą.
hipokryzja to moje drugie imię.
a mimo tego czasem i tak zdaje mi się, że wciąż jestem za dobra.
że mam za dużo uczuć.