ma Wyobraźnia tworząca myśli i obrazy piękne
nie potrafi wykreować tak doskonałego,
tak idealnego...
- Cożeś mu powiedział, że on tak wydziczał ? - odezwał sie Harold.
- Pewną historyjke, prawdziwą, lecz strasznie okrojoną. Myśle, że nie przetrawił by wersji dłuższej. Polej jeszcze jednego - Dante złapał za szkło i stuknął w bar.
- Już sie robi mistrzu. A czy mógłbyś opowiedzieć jakąś historyjke i mi ? Strasznie lubie opowieści, a te łosie tylko pierdolą kocopoły. - Zapytał barman kiwając na reszte osób przy stolikach.
- No dobrze. Kiedyś ścigałem łotra o imieniu Moses. Gad z niego nie z tej ziemi, dosłownie i w przenośni. Skurwiel był cały pomutowany, potężny. Sił miał wystarczająco, aby swoim gigantycznym łapskiem zgnieść ludzką glowę niczym orzeszek ziemny. Wędrował tu i tam zbierając ludzi. Nazbierał spory legion inteligentów i imbecyli, siłaczy i mózgowców. Nie wiem czy ten pustak chciał zawładnąć światem, czy poprostu lubił zabijać. Wtedy jeszcze nie miałem tak bardzo sprecyzowanych poglądów, a że też lubiłem zabijać to najnormalniej facet mi wadził. Ludzie mówili: Moses to, Moses tamto. Byłem młody i też chciałem być popularny. No więc przyczaiłem sie na jego ludzi na pewnym wzgórzu. Oblepiłem błotem, aby sie troche zamaskować i trzymając w rękach moją dawną przyjaciólke Sofie, czekałem na jakiś ruch. Sofie miała śliczny hamulec ogniowy na końcu lufy, piękną i mocną lunete, potężny kaliber i szybkość sokoła. Gdy pojawili się w zasięgu strzału, zacząłem napierdalać do nich jak do kaczek. Pach, pach, jeden za drugim padał na ziemię. Ten bez policzka, tamten bez ramienia, jeszcze inny bez nogi. Celowałem w jaką kolwiek część ciała. Piękny widok, gdy mózg jednego żołnierza obryzguje morde drugiego, który dostaje kulke w bebech zaledwie sekunde puźniej. Oni nawet nie wiedzieli co sie dzieje. Leżałem sobie tak i miotałem ołowiem we wszystko co sie ruszało. Rozgromiłem cały legion zostawiając sobie na koniec dowódce. Już mam strzelać Mosesowi w oko, a tu nagle cyk, cyk, cyk, iglica tępo trafia w nic. Naboje sie skończyły, a ja miałem jeszcze tylko gównianego glocka, czy inną berette, zresztą jeden huj, nieważne. Patrze przez lunete na skurwiela, a on idzie w moim kierunku. Pomyślałem, no to sie zabawiłem, ciekawe czy przeżyje. Jak był jakieś 1000 kroków odemnie zacząłem kalkulować prawdopodobieństwo strzału z pistoletu, ale to nie mogło się udać więc jeszcze raz sie mu przyjrzałem. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem mojego pustynnego przyjaciela, Orzeł zwisał mu z dłoni beznamiętnie, jak jakaś zabawka. Musiałem go mieć. Gdy To coś dotarło do mnie mniej więcej tak blisko, że mogłem zaryzykować strzał, zapaliłem kiepa i przeładowałem gnata. Do teraz nie moge zrozumieć dlaczego dawni ludzie tak bardzo lubili te małokalibrowe gówienka nazywane bronią. Niedość że niecelne, to jak już sie trafi to ledwie co zrani. Wystrzeliłem trzy magazynki i dopiero kilka ostatnich strzałów pozbawiło go życia, a ja miałem dziure w nodze wielkości arterii do piekła. Rana dość szybko sie zagoiła jak na tak wielki rozmiar, a mój nowy przyjaciel jest ze mną do teraz. - Dante odchylił połe płaszcza i ukazał piekny matowy przedmiot z wygrawerowanym napisem u boku "Desert Eagle .50". - A teraz polej trzy kolejki, bo zaschło w paszczy przeokrutnie. - Wypił trunek i mówił dalej. - Właśnie wtedy zrozumiałem, iż popularność nie jest najlepsza dla mnie i zacząłem ścigać ludzi pokroju Mosesa. Nie jako szczytny cel, a dla przyjemności. Sofie jest ze mną do teraż, choć już strasznie kontuzjowana, ze zniszczoną lunetą i zgiętą lufą. Nie mogłem jej wyrzucić, przyjaciół sie nie zostawia.
stare w hvj, ale lubie ten kawalek...
p.s.: zastanawiam sie czy masz jeszcze pierscionek zareczynowy odemnie;)