Od ładnych paru dni katuję płyty Roxy Music (For Your Pleasure na winylu! yay! hipsterski lans mode on) oraz solowe Bryana Ferry'ego, czyli, jak twierdzi E., skrzyżowania Ala Pacino z Gabrielem Byrnem, mężczyznę, którego zdjęcie powinno widnieć w słownikach przy definicji słowa suave, wyposażonego w anielski głos, którego miękkość zawstydza jedwab. Ok, więc niech będzie i tak, bo bardzo ładny to opis.
Rzeczy, które robię w te lato, dzielą się na trzy kategorie: niezwykle nieodpowiedzialne, niepospolicie głupie oraz niewyobrażalnie idiotyczne.
Koniec upałów! Deszcz! Temperatura poniżej 25 stopni! Tylko ciepłych nocy mi szkoda. Ale może przynajmniej przestanę oszczędzać na śnie, bo komu chce się wychodzić o drugiej, kiedy jest tak zimno jak dziś.
Z rozpaczą zauważam, że bardzo mało bawi mnie już piłka, choć nawet przed sobą trudno mi się do tego przyznać.
>> Roxy Music - wszystko.
>> Bryan Ferry - Boys and Girls, Bete Noire.
A pewnie niedługo przyjdzie czas, żeby sobie przypomnieć solowego Eno.