Nie, ja nie wróciłam. Nie miałam tylko co ze sobą zrobić...
Tak się ucieszyłam, gdy wreszcie nabrałam trochę siły i wiary w swoje możliwości. Jednakże humor ten długo mi nie dopisywał. Przeszło dwa tygodnie. Długie, męczące DWA TYGODNIE i co? NIC. Zupełne ZERO. Mam wszystkiego cholernie dość!!! Tu wystaje, tam wystaje, uda się niemalżę pokrywają ze sobą. A tak nie ma być! Co z tego że ćwiczę? Teraz naprawdę już z tego gówna nie wyjdę... Przy otwartym oknie, przy szklance zielonej herbaty, w bluzie taty siedłam i ryczałam. Dalej ryczę... Jak ta głupia, która myśli że to cokolwiek zmieni. Łzy to chyba jedyne co mi pozostało. Gdyby wychodził wraz z nimi tłuszcz ... Eh.
Chce czuć każdą swoją kość, chce się uśmiechać gdy patrze w lustro. Tak tego właśnie chce! Czy to tak dużo? Tak duzo chcieć wreszcie zobaczyc swój szczery uśmiech? Gdzie on się podział? No gdzie? Śmierć, śmierć, śmierć... Gdy tak patrze na to życie, śmierć wydaje się zbawieniem...
"Wszystko dziś raczej obojętne jest mi. Nie powiem ci że będzie dobrze bez tego się prześpij. Nie powiem Ci dzisiaj uśmiechnij, nie powiem, popatrz - uśmiech ciężko dostrzec w załzawionych oczach. "