Chciałabym znaleźć jednostkę na ból psychiczny. Przekroczyłaby ona ogrom wszystkiego co ludzkie, moralne, zwykłe czy uczuciowe. Zakłopotanie osiągnęło szczyt wszystkiego, a moc myśli wyszła po za zakres szybkości umysłu. To chore jak głośno krzyczę, a jak mało dociera. To straszne, że mam wszystko, a zarazem nie mam zupełnie, ale to zupełnie nic. Gdybym mogła niektóre uczucia umieścić na dłoni, pewnie ujżałabym pustke, nic, dłoń tak zwyczajną jak powietrze. Kolor słów jest zimny, tajemniczy, negatywny, negujacy, zakłamany i zły. Nie, nie, nie, to takie puste i obrzydliwe, że aż obmierznie patrzy się na to z góry. Infantylność, ludzka głupota, brak trwałości i umiejętności pohamowania się przy wypowiadaniu słowa 'tak' Nadziei, która patrzy na mnie oliwkowymi oczyma. Ileż to drogi trzeba przekopać by dorwać się do tej durnej i powrzechnej ''Em''. Ileż to kilometrów wskazówka zegara musi zatoczyć by wkońcu wydarzył się ten jeden pieprzony cud. Oddać miliony za jeden szczery uśmiech, którego nadawcą jestem ja we własnej osobie. Poczuć to ciepło przy pocałunku, nawet w policzek, nie ważne. Ja przecież dałam Nam szansę, a nie wydarzyło się nic. Wakacje, szkoła, plany, praca, blog, koszykówka, Koniaków, weekendy, autobus. Ała, moja głowa.
Tak wiele łączy, zbyt wiele ucieka. Czy warto kolekcjonować wspomnienia skoro i tak przepadną?