Wspomnienie lata.
Za uwiecznienie tej epickiej miny dziękujemy mojej mamie. Która chce mi kupic termosik na kawę, cobym nie cierpiała w drodze do Francji z niedoboru kofeiny.
No właśnie. Wir przygotowań przed wyjazdem do Francji oficjalnie się rozpoczął. Paradoksalnie dokupywanie niezbędnych rzeczy, pakowanie i kłótnia o kurtkę przeciwdeszczową, to jedynie niewielka częśc tego, co muszę przed niedzielą zrobic.
Uświadomiłam sobie, jak bardzo uwielbiam swoje życie. I jak ciężko będzie mi się od niego oderwac chocby na te 6 dni. Jak ciężko będzie mi wytrzymac bez ulubionej kawy (tak, znowu ta kawa), grania w ostatnią literę na polskim, zajęc tanecznych i woklanych, codziennego wycia z radiem pod prysznicem, naleśników na śniadanie, niedzielnych ciasteczek i wielu, wielu takich niby nic nie znaczących, a jednak istotnych elementów.
Oczywiście - cieszę się, że jadę. Cieszę się jak nienormalna. Wiem też, że kiedy już rozpocznę bieg przez Paryż, to wszystko to o czym teraz myślę, zupełnie wyleci mi z głowy. Ale póki co o tym myślę i staram się zrobic wszystko na zapas. Tylko ile kubków kawy można wypic, ile razy dziennie brac prysznic, rozmawiac ze znajomymi, piec ciasteczek?
Tak, tak. Wiem, że to jest tylko 6 dni. I że te 6 dni też będzie niesamowite. Tylko w inny sposób. I to połączenie zajebistości dnia dzisiejszego, wczorajszego, prawdopodobnie jutrzejszego i wizji przyszłego tygodnia we Francji, sprawia, że po prostu rozsadza mnie od środka i mam ochotę wrzeszczec ze szczęścia.
Naprawdę długo czekałam na ten moment, żeby nie chciec nawet na chwilę oderwac się od swojego życia.
Kiedy to piszę, mój uśmiech przestaje mieścic się na twarzy.
P.S. Z dedykacją. Żebym nie słuchała znowu, że nic nie piszę.