Z parapetówy.
Przemaślone ciasteczka z m&msami.
Leżę w łózku, próbuję czytac "Kordiana", zbieram słoneczniki na farmville'u i piję litry herbaty. Oprócz tego chrypię i zużywam kolejne paczki chusteczek. I marzę o szarlotce.
Kiedyś na chorobę czekało się jak na zbawienie. Pamiętacie rysowanie pisakami kropek na twarzy i mówienie "mamo, dostałam wysypki, nie mogę iśc jutro do szkoły"? Albo moczenie termometru w herbacie? Czy chociażby udawanie ciężkich ataków kaszlu?
Paradoksalnie to właśnie teraz mamy więcej powodów, żeby nie chodzic do szkoły niż w podstawówce. A teraz temperatura jest znakiem zbliżającej się śmierci, a wizja tygodnia spędzonego w domu na tyłku wprowadza w stan ciężkiej depresji. Co więcej, wszyscy wpadają bez zapowiedzi zastając człowieka w dziurawych getrach, wysmarowanych kremem, którego nie chciało się zetrzec, wielkim wyciągniętym podkoszulku, bez makijażu i z dziwnym węzłem na głowie, który po dłuższej obserwacji okazuje się byc wykonany z włosów. A wydawałoby się, że w epoce telefonów komórkowych "niezapowiedziani goście" to prawie, że archaizm.
Mając lat 7, na hasło "jesteś już zdrowy", zaczynaliśmy płakac i tupac, krzycząc "nie chcę do szkoły". W wieku 17 lat dostajemy szału słysząc "musisz jeszcze zostac w domu". Nie oznacza to słodkiej sielanki, tylko 3 dni męczarni w odcięciu od świata.
Nawet gorączka była kiedyś jakby mniej odczuwalna. Aktualnie cierpimy nieludzko z powodu bólu głowy, dreszczy i świadomości tego jacy jesteśmy strasznie biedni.
Kiedy tak dużo się o tym nie myślało, chorowanie było przyjemniejsze i mniej bolesne.
CHCĘ NA SPACER.
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24