Chce mi się ryczeć, znowu.
Nie było dziś rodziców cały dzień.
Pół dnia nad kiblem, jak ja tego nienawidzę. Czuję się taka brudna, skurwiona, obrzydliwa, niepotrzebna. Wstydzę się. Zawiodłam moją mamę, obiecałam jej, że będę się starać. Starałam się. Dlaczego, dlaczego zrobiłam to po raz kolejny? Dlaczego nie myślę, dlaczego wciąż ląduję z głową w kiblu? Albo w najciemniejszym rogu ulicy, gdy wracałam ze sklepu. Rany, jak ja nienawidzę tego. Chciałabym się odciąć. Chciałaby przestać. Dlaczego nie mogę przestać? Dlaczego zamiast być coraz lepiej, jest coraz gorzej, choćbym nie wiem jak bardzo się starała?
Waga znów usilnie pokazuje 54. Może 55, kto wie, to jedna z tych starych, pieprzonych wag, którą kupiłam za 30zł bez wiedzy rodziców. Poprzednią wywalili, zresztą, nie była lepsza.
Nie wiem czy dziś cokolwiek zostało w moim żołądku, nie jestem głodna. Czuję się źle. Tak strasznie nienawidzę jedzenia, nienawidzę jeść, w takich momentach czuję taką pieprzoną bezsilność, bezradność, że nawet mimo to, zrobiłam to. Znów zawiodłam. Przestałam chcieć o tym mówić. Nie mam komu, nie chcę być ciężarem. Nie chcę. Czuję się tak strasznie samotna, mimo że ludzie są wokół mnie. Mówili, że mogę na nich liczyć, kłamali. Znów stałam się nieważna, niepotrzebna. To tak strasznie zabolało kiedy zdałam sobie z tego sprawę. A przecież wiedziałam, że tak będzie. Ryczę, pisząc tę pieprzoną notkę, ale w końcu mam jak to z siebie wyrzucić. Bez żadnych przemilczeń, wymigiwań, szczerze. Piszę, by za klka dni to usunąć, albo skopiować i usunąć. Zapiszę gdzieś, kiedyś przeczytam i może będę się z tego śmiać. Może kiedyś będę szczęśliwa?
Nie wiem co jest gorsze: to, że jestem sobie całkowicie obojętna, czy to, że nie znoszę siebie z całego serca.
I nie wiem gdzie w tym wszystkim jest prawda.
Nie mogę spać, nie mogę czytać, nie mogę się na niczym skupić, ciągle myślę o tym, że jestem niepotrzebna,albo o jedzeniu. A przy tłumie znajomych, nagle te myśli znikają, śmieje się, wszystko jest okej, gdzieś to spycham wgłąb siebie. Wszystko wydaje się być dobrze, tylko w przebłyskach zdaje sobie sprawę jak bardzo jest chujowo. A gdy znajomi znikają, zostaję sama, znowu sama ze swoimi myślami, z natręctwami, wciąż szukająca czyjegoś wsparcia, wsparcia od kogoś, kto ma na mnie zbyt wyjebane, żeby mi go użyczyć. Wsparcia od kogoś, kto uważa, że jestem obrzydliwa.
Boże, jak to strasznie boli.