Atrament
Na krawędzi łez i maski
Bez potrzebnej motywacji
Bez życiowej kokainy
Już bez pozytywnej miny.
Imiona ludzi pisane wspak
Są teraz niczym czarny ptak
Szponami w duszę się wdziera
Każde uczucie zabiera
Powoli, powoli, a nie zaboli
To jego taktyka
Gdy serca dotyka
Bo nie chce byś się zorientował
I w ramiona ludzi się schował
Na których tak Ci zalezy
Lecz to nie w jego interesie leży.
Powoduje, że człowiek w ukrytym zyje stresie
Zabiera to co każdy uśmiech przyniesie.
Na twarzy ludzi ironę kreuje
Oczy na szczęście wciąż wydłubuje.
Karmi grą twarzy
A Ty czekasz aż coś się wydarzy.
A on porzuca bezczelnie
I tak bezimiennie
Obraca twe wszystkie spojrzenia
Na twą winę i na twe zmartwienia
I czujesz się chłodny
Tak życia niegodny
Myślisz: Życie dało mi lekcję
Wciąż powracają te retrospekcje
Mocno w Tobie gdzieś utkwiły
Prosisz je by Cię nie dobiły
I już nie masz siły
Nikt się nie dowie
Co Ci teraz siedzi w głowie
Lecz ten czas tak bezlitosny
Który sprawia
Ze czujesz się żałosny
Czasem oczy tez naprawia
I w dzień kostką wybrukowany
Czy też wypatrywany w niebo
Staniesz nagle jak zamurowany
I spytasz: Dlaczego ?!
A odpowiedź podświadomie juz znana
Nie będzie daleka
Rozmazanym atramentem zapisana
Na ręce drugiego człowieka.