photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 3 MARCA 2010

tak wygląda kuchnia Ali po wpuszczeniu do niej studentów z Targowej. ^^


Oh, dzień wolny. CAŁY DZIEŃ WOLNY! Coś nieprawdopodobnego...
A poza tym czas rozpocząć drugi semestr :) xD Nie wiem dlaczego, ale ":)" bawi mnie niezmiernie.
Było ciężko... bardzo.
Podsumowując pierwszy semestr w tejże szkole...
W poniedziałek masz ochotę wypieprzać z tej szkoły, we wtorek płaczesz (nie ze szczęścia), w środę uważasz, że nigdy nie byłes bardziej szczęśliwy niż teraz. Depresje, zwątpienia itp itd to chleb powszedni, chęć rzucenia tych studiów i pytanie : co ja tutaj k. robię -też (to nie tylko moje obserwacje;)). Środowisko jest cholernie zamknięte. Wiadomo, każdy tam swoich znajomych ma, szczególnie z czasów przed rozpoczęciem studiów, ale nie ma czasu. W sumie na nic. (no chyba, że się opieprzasz i zupełnie nie przygotowujesz na zajęcia, to czas szczątkowy jest). Codziennie te same osoby, jedna 'wielka' rodzina (tak jest akurat tutaj, że mimo wszystko rodzina). Po dłuższym czasie to męczy, zdecydowanie.
Owszem. Można się opieprzać, nie chodzić na zajęcia. Można, ale prędzej czy później wylecisz - i tyle. To, że się dostałeś nie znaczy nic. N I C. Będzie znaczyło dopiero gdy się na tych studiach utrzymasz i nie wylecisz po pierwszym roku.
Trzeba ciągle zapieprzać, doganiać innych. Jest nas siedmiu. Każdy z nas był już tym najlepszym, napisał najlepszy tekst.

Jestem tutaj dokładnie pół roku (pół roku mija również od innego bardzo ważnego wydarzenia).
Pół roku jako pełnoprawny student. Niby mało, ale przeżywam tu niezłą szkołę życia.
Zazdrość, zawiść, ironia. Każdy wierzy w siebie. Tylko w siebie. Jeżeli ktoś tego nie potrafi to albo wpada w depresje, albo wylatuje. Mnie to przytłacza. Każdy z tych 6 osób... ma charakter, cholerną pewność siebie. A ja? Ja nie mam. A mimo to wciąż tu jestem. Piszę kolejny tekst. Czasem lepszy, czasem gorszy. Wszystko ma swój czas.
Upadam, otrzepuję się i idę dalej.
Jak mówią... zawsze musi być coś za coś.
Ja złamałem swój zegar biologiczny, od tygodni nie widziałem słońca. Złamałem tez wszystko inne. Moje kobiety, słowa moje, przyjaciół moich. Tylko wrogowie pozostali i pociągi w jedną stronę, zawsze w tamtą stronę.


Mój ostatni pobyt w domu trochę mnie zmobilizował. Dał siłę na kolejne dni szarpania się z życiem i sobą.
Mam nadzieję, że starczy mi tej motywacji chociaż do końca tygodnia...

Aha, i przywiozłem z Wlkp. nie mogąc się zdecydowac na jednego z nich... i kota i psa.

Kompletnie zwariowałem. xP

W mieście rodzinnym możesz podskakiwać. Być myszką bladą, wystraszoną. Czyli sobą. Tutaj... w mieście grawitacji, która nie pozwala Ci nawet spróbować podskoczyć - nie masz szans. Niektórzy próbują pokonać grawitację, ale nie mogą, i wszyscy, którym się to nie udało są trochę smutni, ale żyją, ale pracują mimo to, mimo grawitacji i smutku.. .
No dobrze... nie jest do końca tak, że nikt nie mógł jej pokonać, ale straszna jest cena za grawitacji pokonanie.
To znaczy... wyrwanie sobie z brzucha pepowiny, aż zostanie blizna. I pozostanie tutaj.
Bo drogę już się zna, już pamięta, teraz to i numery potrafiłbym opowiedzieć, ulic więcej niż w
mieście rodzinnym...


W każdym razie... o ile się nie mylę to już mało osób interesuje się tym, co bazgrolę. Na warsztacie mam kilka tekstów,
większość obiecujących, jeden już teraz możliwy do wypuszczenia - będzie miał ładną nazwę, tak.
Może go tutaj zamieszczę.

 

 

I czując cię obok opowiem o wszystkim jak często się boję i czuję się nikim . ..


Komentarze

igaxtynka aaaaaaidź.
12/03/2010 20:16:46
sarogue "zrób porządek na ryju" xD
04/03/2010 17:20:06
hellofrommybluehell O ! i kota i psa? :D dl a mnie git ^^
03/03/2010 20:56:24
hellofrommybluehell Dlaczego? ;o
03/03/2010 20:53:19