Miał dwadzieścia osiem lat. Żył w bólu i niewoli.
To wszystko szybko wymkneło mu się spod kontroli.
Zaczął od miękkich jak większość rówieśników.
Lecz niestety to nie poskromiło jego apetytu.
Spróbował twardych. Koleżka go zaszczepił.
Już po czasie płynął z nurtem bardzo zgubnej rzeki.
Miał również problem - ojca alkoholika.
To jego obwiniał za pobyty na odwykach.
Wciąż szedł po swoje. Nie słyszał, że się śmieją.
Miał problem z ludźmi z miasta, z utraconą nadzieją.
Nie miał odwagi marzyć. Wybrał wysoki blok.
Zwątpienie nie opuszczało go niemal na krok.
Miał tego dość. W niebo skierował oczy.
Ona tam była i kazała mu skoczyć.
Zrobił ten krok. Już dawno chciał się zabić.
Tego nie da się naprawić...
Miała wtedy trzynaście lat w klasie uczyła się najlepiej.
Same piątki z prac odrabianych na parapecie.
Rodziców nie było stać na biurko. Żyła na diecie
Starszy brat kradł, młodszy patrzył jak ojciec szcza pod siebie.
Czuła strach, była samotna w pełnym domu, w domu zła.
W jakim domu? Raczej kurwa w jednym pokoju.
I tak dziękowała Bogu za każdy dzień.
W głebi serca chciała, żeby jak najszybciej skończył się.
Całe wakacje przesiedziała z młodszym bratem.
Mama charowała na drugim etacie, żeby mieć na spłate.
"Czemu ryczysz gnoju? Spójrz ja nie płacze. Świat jest piękny. Świeci słońce."
Tak mu mówiła za każdym razem.