w moim życiu, jak pewnie i u większości, cała szarość i rutyna przeplatana jest rzadko niciami ze złota, które mają w sobie właśnie tą siłę, która zagłusza resztę rzeczy nie tyle negatywnych, co dołujących. największą ironią jest to, że niczym narkoman na głodzie chwilę po uniesienu Życie łapie nas za kostki i ściąga z całej siły na ziemię, niekiedy łamiąc w nas to, co niewidoczne.
mocno boli to, że w momencie braku takich chwil przez zbyt długi czas, tracę (tracimy?) całą nadzieję na lepsze jutro, wizja powstającego słońca brzmi jak legenda o smoku, neguję możliwości zmiany na lepsze, na budowanie lepszego siebie, upadam. nie mam siły walczyć - ale czy na pewno? może brakue mi motywacji, może to coś innego.
noszę w sobie uczucie rozkładu, odnajduję się w źle, smutku, żalu, nostalgii za niespełnionym i niemożliwym. rozkoszuję się najprostszymi smutkami, wbijam sobię szpilkę za szpilką, celebrując pustelnię duszy. nawet taka książka, jak aktualnie rozgryzana przeze mnie "Lek Na Lęk" powoduje, że błogo rozpływam się w rzeczach negatywnych.
kierunek obrany przez mnie na wszystkich polach prowadzi donikąd. po co to zmieniać, skoro tak mi tu wygodnie? przecież zawsze może być gorzej...
chciałbym podziękować wszystkim, którzy tu są. robię wszystko, żeby nie dać Wam odczuć swego nihilizmu.
a zdjęcie? to jedna z tych złotych nitek, wyrywająca mnie z życia utraconego.
Komentowanie zdjęcia zostało wyłączone
przez użytkownika bezelius.