Refleksje o superhorse'ach i supermanach. Bez szydery, na poważnie.
Do tychże refleksji skłoniła mię sytuacja, której ostatnio miałam niestety wątpliwą przyjemność być świadkiem i która, także niestety, wywołała we mnie silny dysonans poznawczy, o czym za chwilę.
Co się wydarzyło? Ano jazda była na krytej hali i stępowałam sobie celem rozprężenia. Pani X na koniu Y próbowała wykonać ćwiczenie Z, które z różnym skutkiem udawało się mniej lub bardziej albo wcale. Po każdej próbie pani X zaczynała krzyczeć, szarpać rękami jak oszalała, kopać ostrogami, bić batem, czyli najogólniej rzecz ujmując prała swego konia najlepiej, jak tyko potrafiła.
I teraz ja. To jes tragizm całej sytuacji. Ja. Na środku. Na moim koniu. Obok. Tuż obok. Ja. Co robiłam? Co ja, przeciwniczka zagorzała, trollka, wyśmiewaczka, obsesyjna idealistka, co ja robiłam? Może mówiłam coś pani X? Może rzucałam w nią kamieniami? Może chociaż obrażałam jej inteligencję? Nie. Nic z tych rzeczy. Ja zwyczajnie odwracałam głowę nie wiedząc, gdzie oczy podziać. Brawo! Takiej reakcji po sobie oczekiwałam.
I teraz wróćmy do Pani X. Jedzie, bije, bije, koń chrapie z przerażenia, ucieka, gubi nogi, potyka się, leci na oślep dzikim galopem po ścianie. I co się dzieje? Wpada na krótką ścianę, wpada w narożnik a prosto z narożnika w tym dzikim pędzie BACH! w ścianę. Z całej siły, całą swą masą, prosto w ścianę sobą i jeźdźcem. Huk.
Niedowierzanie. Słyszałam o tym, że konie zostawiają jeźdźców na ścianach, ale nie myślałam, że tak dosłownie. A jednak. Jak zrozpaczony swą sytuacją musi być koń, by wbiec w pełnym galopie w ścianę? Ja bym powolnym krokiem nie chciała w ścianę wejść, o wbieganiu w nią nie mówiąc. A ten koń Y się na to zdecydował. Co czuł? Co myślał? Odpowiedź znalazłam w artykule o... connected riding? Czy czymś tam, po prostu nie pamiętam, w listopadowym Świecie Koni w każdym bądź razie. I co piszą tam mądrego? Że koń gromadzący przez dłuższy czas negatywne doświadczenia pewnego dnia wybucha robiąc coś zagrażającego jeźdźcowi. Może to być ryzykowny dęb. Może to być coś innego. Może to być wbiegnięcie w ścianę celem zmiażdżenia jeźdźcowi nogi i obicia jego ciała na tejże. I co piszą dalej? Że takie końskie zachowania świadczą o długotrwałych złych metodach szkoleniowych powodujących u koni napięcie. I co piszą dalej? Postaw się na miejscu konia. A jak? Ano tak: wyobraź sobie, że wstajesz rano i:
1. Budzik ci nie zadzwonił,
2. Już jesteś spóźniony do pracy,
3. Ucieka ci tramwaj,
4. Dostajesz ochrzan od szefa,
5. Obcinają ci z tego tytułu premię.
Co robisz? Rwiesz włosy z głowy, rzucasz przedmiotami (czego potem bardzo żałujesz), płaczesz, krzyczysz, znajdujesz kogokolwiek, komu możesz zrobić karczemną awanturę. Jesteś w jakimś szale, w oderwaniu od racjonalnych decyzji. I identycznie reaguje koń, tylko że ma o wiele bardziej wrażliwy układ nerwowy, niż człowiek.
Czemu nie zareagowałam? Czemu nie powiedziałam pani X po ludzku: jesteś gupia, nie lubiem ciem! Czemu nic się nie odezwałam? Czemu nic nie zrobiłam? Czemu pozwoliłam jej na doprowadzenie do rozpaczliwego wbiegnięcia w ścianę? Bo się bałam. Tchórz niegodny swych własnych przekonań.
Tym miłym autobesztem zaczynam tę piękną na maksa skacowaną niedzielę.