Opadają bezszelestnie liście na drzewie,
Tak jak opadają bezszelestnie
Ludzkie nadzieje.
W swej nieukierunkowanej wędrówce,
Mienią się tysiącem barw.
Krwistą czerwienią, słoneczną żółcią
I kasztanowym brązem.
Mienia się tysiącem barw,
Chociaż w smutku przygasają
A w samotności giną!
Każdy w swej samotności
Opada na ziemie…
Kończąc w ten sposób swą wędrówkę.
Teraz patrzą z zupełnie innego wymiaru.
Dostrzegają swą próżnię…
Przemijanie i nieodwracalne zatarcie.
Przygniecione i zdeptane
Syczą i szumią swą cichą melodię,
Pod butami tych,
Którzy po nich jeszcze stąpają.
I patrzą w bólu i tęsknocie,
Na ten pełen barw świat.
Na tą Matkę,
Która siedząc w parku na ławce,
Płacze za swymi bliskimi.
Patrzą także na to dziecko,
Które spogląda w stronę odjeżdżającego ojca.
Patrzą i na tą córkę,
Która spogląda na każdy ostatni oddech
I spojrzenie umierającej matki.
Patrzą tak te zasmucone liście,
Na tą ciszę
Która i tak nastąpi!
I na tego Człowieka,
Który się zrodził.
Patrzą i na ten miniony żal,
Patrzą…
I nadal smutek dostrzegają
mojemy dziadkowi...walczy...o zycie....
:(:(:(