Za każdym razem gdy działo się coś ważnego w moim życiu tworzył mi się w głowie obraz samej siebie. Gdy spotkało mnie ogromne szczęście kilka lat temu widziałam siebie chodzącą boso po lesie, dotykałam każdej rośliny, a promienie słońca przebijały się przez korony drzew. W powietrzu aż czuć było zapach nowego dnia...Wszystko było takie kolorowe, wesołe...
Po pewnych sytuacjach w sumie opisywałam co widzę we wcześniejszym wpisie. Siedziałam skulona z głową w nogach z zamkniętymi oczami i za każdym razem gdy otwierałam oczy i patrzyłam na czarno-białą otaczającą mnie przestrzeń, wszystkie przedmioty rosły... rozciągały się niewyobrażalnie wysoko. Wszystko mnie przerastało.
Ostatnio w głowie była pustka, a ja leżałam w samym środku patrząc w nicość. Bez ruchu, bez mrugania, łzy powoli płynęły parząc moją twarz...
Teraz? Do pustki dołączyła jedna rzecz. Ogień. Otacza mnie i nieee, nie jestem smutna. Wypełnia mnie wkurwienie. Nie potrafię określić tego w inny sposób. Mam ochotę przywalić każdej osobie, którą widzę. Aż o tym śnię. Mam tego wszystkiego dość. Nadal nie mogę się skupić, uczyć... bo siadam i serce wali mi tak, jakby miało wyskoczyć z piersi. Znowu. Powtórka z "rozrywki" kurwa... Niech wszyscy zginą.
Rozwala mnie to od środka. Czuję jak wszystko się we mnie zbiera i wiem, że niedługo to wybuchnie. Tylko tykam.
Pozostaje czekać.
TYK...TYK...TYK