Książki kupuję bardzo często.
Najcześciej hurtowo.
A z reguły w internetowych antykwariatach.
Szukam tytułu, widzę na zdjęciu okładkę i ofiaruję sprzedającemu swoje zaufanie.
Oszczędność pieniędzy, nerwów i pełna satysfakcja.
Później znajduję w nich pieczątki zlikwidowanych już bibliotek z całej Polski.
Jednak ostatnio zostałam mile zaskoczona.
Znalazłam takie cudo zaraz po otwarciu!
Niestety uciełam datę i imię adresata,
a chodzi o Henryka, który książkę Zenona Kosidowskiego
otrzymał w Michałowicach 12 czerwca 1974 roku.
Zawsze zastanawiam się nad poprzednimi właścicielami używanych książek i o ich drodze do antykwariatu,
skąd przybywają do mnie.
Ale teraz mam wszystko, imię i nazwisko, miejscowość.
I trochę smutno.
Co może zmusić człowieka do oddania książki?
Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że wiąże się z tym jakaś smutna historia.