CZ. 1
W wielkim i jednym bardziej znanych miast w Ameryce,a dokładniej Nowym Yorku, mieszkały dwie przyjaciółki. Podobno na zawsze. Dlaczego podobno ?.
Działo się to jednego z cieplejszych dni tamtego roku. Meysi i Tina były najlepszymi przyjaciółkami. Ufały sobie bez granicznie, wiedziały o sobie dokładnie wszystko. Każdą wolną chwilę spędzały razem. Chociaż były zupełnie różne, pasowały do siebie idealnie na tyle ile mogą pasować przyjaciółki. Meysi często jeźdźiła na konkursy z matematyki i biologi, była zdolna, jednak nie była za dobra jeśli chodzi o sport. Widok bierzni otaczjącej jej szkołe przyprawiał ją o szybsze bicie serca i zaciśniętą krtań. Za to Tina była asem jeśli chodzi o sport, a taniec był jej życiem. Jednak Meysi była prymusem w nauce a o sporcie nie było mowy, u Tiny było na odwrót. Meysi słuchała reggae , Tina popu. Dogadywały się świetnie pomimo tak różnych zainteresowań. Obie były ładne i podobały sie chłopaką, czyli łatwo się domyślić że żeńska część szkoły nie przepadała za nimi. Wracając do sedna. Meysi wstała jak zwykle punktualnie o 6:20 ,wstała rozczochrana z swojego dużego łóżka, i ruszyła w kierunku okna będącego na przeciwko łóżka. Włożyła swoje zadbane stopy do delkatnych puszystych kapci. Gdy podchodziła do okna słychać było skrzypienie paneli i tupot szuranych kapci. Oparłą się o drewniniany parapet rozsuneła ciemno niebieskie sztory. Otwierając okno rozejrzała się po jeszcze w połowie śpiącym mieście. Sprawdziła jaka jest pogoda i ruszyła do garderoby. Przechodząc się po miekkim dywanie zauważyła że we włukna wplątał się jej ulubiony naszyjnik,naszyjnik od mamy.To była jedna z niewielu paniątek po jej mamie. Meysi została sama z starszą siostrą i tatą 10 lat temu gdy miała zaledwie 5 lat. Do dziś, kiedy patrzy na to srebne zawieszone na posrebrzanym łańcuszku ,serduszko w jej pięknych i głębokich blękitnych oczach zbierają się łzy. Szybko zapięła naszyjnik odgarniając długie brązowe włosy. Wytarła spływającą po jej twarzy słoną łzę która wywołana była przez tak ciepłe wspomnienia o ukochanej osobie. Weszła do garderoby, chwyciła czarne baletki, krótkie spodenki i zwiewną bluzkę. Szybki przysznic , ubrała sie ruszyła na do kuchni gdzie był już jej tata. Jego uśmiech zawsze pomagał Meysi zacząć dobry dzień. Usiadła na taborecie stojącym przy wysepce w kuchni , ojciec podsuną jej miskę ulubionych płatek tost i sok pomarańczowy. Niewiele ale Meysi nie jadła nic innego na sniadanie. Zmagała sie z chorobą psychiczną, ciągle uważała ,że jest za gruba. Kiedy wyglądała zupełnie normalnie. Po smacznym śniadaniu wróciła do łazięki żeby się ''upiększyć''. Musnęła tuszem rzęsy , lekki róż na policzki i wyprostwała włosy. Wychodząc z łazienki wpadła na swoją zaspała starszą siostrę.
- Uważaj mała ! - Tak Meysi nie była za wysoka, 155 na 15 latkę to nie wiele. - Nie jestem małą, i widać było że byłam w łazięce więc nie miej do mnie pretensji. - Tak kończył się prawie każdy poranek w domu. Chwyciła za plecak i wyszła z domu po Tinę