Witajcie! Chciałabym podzielić się z Wami swoją małą refleksją, dotyczącą pewnego felietonu. Początkowo planowałam napisać polemiczny felieton, ale zmieniłam koncepcję i wyszła mi mini-recenzja lub obszerny komentarz, jeżeli ktoś woli takie określenie.
Niedawno przeczytałam felieton dotyczący absurdu współczesności, który, muszę przyznać, wywarł na mnie nie lada wrażenie. Nie często spotykam się z ujętym w tak chaotyczny sposób uogólnieniem rzeczywistości, notabene bardzo marginalnej i nader przesadnie wyimaginowanej. Autor w swoim porażająco krótkim tekście porusza problem współczesnego świata, jakże złego, w którym ludzie nie potrafią tańczyć poloneza, przez co wielkimi krokami zmierzają ku katastrofie i przepaści. Autor w jakże "racjonalny" i na pewno "nie powierzchowny" sposób doszukuje się wszelkich możliwych przejawów zagłady i klęski świata. Jak podkreśla są to jego RACJONALNE PRZEMYŚLENIA. Autor, niczym tonący, brzytwy się chwyta. Nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie pobudki nim kierowały? Czy jest on "małym rewolucjonistą"? A może miał to być po prostu kolejny z kontrowersyjnych tekstów, który wyzwolony od wszelkich prawidłowości, rządzi się własnym prawem, zniekształcając prawdziwy obraz rzeczywistości? Abstrahując. Odniosłam wrażenie, że autor walczy, ale tak naprawdę, sam nie wie przeciw czemu. Krytykuje, ale sam nie do końca wie co. Chciałby zmian, ale nie wie jakich. Szuka dziury w całym. Niby "coś" tworzy. Krytykuje zachowania ludzi, postęp, religię, kulturę, historię- wszystko, no może poza swoją idealną, ociekającą dobrocią i doskonałością osobą. Mówi o zezwierzęceniu, dezorganizacji, destrukcji i demoralizacji, a pomiędzy wierszami dopuszcza się dehumanizacji osób, o których pisze. Mówi, że dzieci, cytuję słowa autora, są OSWAJANE. No cóż, mnie uczono, że oswaja się dzikie, nierozumne i nieokrzesane zwierzęta, ale jak widać, autor felietonu ma nieco odmienny pogląd. Ale skoro on "oswaja" dzieci z kulturą, to nic dziwnego, że efekty "oswojenia" są absurdalne i stawiają naszą współczesność w krzywym zwierciadle. Felietonista powołuje się na minione epoki, o których nie ma bladego pojęcia. Pisze o jakichś perełkach ludzkiego istnienia. Brzmi mądrze, ale czym są te perełki? Bóg jeden raczy wiedzieć. Kolejna nurtująca mnie sprawa. Fascynacja faktami historycznymi, które są zalążkiem lepszego i godnego życia. Czyżby tylko taka prawda się za tym kryła? Jeżeli to jest realna opinia autora, to z przykrością muszę przyznać, że owszem żyjemy w tym samym czasie, ale w różnych epokach, albo nawet posunęłabym się o stwierdzenie, że planetach. Naprawdę jesteśmy tak samolubni i egoistyczni? Oczywiście, historia magistra vitae est, ale czy można powiedzieć, że tylko zalążkiem lepszego i godnego życia? A czy nasi przodkowie nie żyli godnie? Z przykrością stwierdzam, że znajomość autora historią jest bardzo ograniczona. Dokonajmy pewnego rozliczenia. Grunwald, Monte Casino, Samosierra, Kłuszyn z Żółkiewskim na czele, zdobycie Moskwy w 1610 r. i hołd złożony nam, Polakom, przez Wasyla Szujskiego, sławetny Chocim i walka husarii- czy to nie było godne życie? Walczący bronili ojczyzny, w której my mamy zaszczyt mieszkać. Ale czy nasze godne życie może się równać z ich godnym życiem, i jeszcze bardziej godną śmiercią? Gdyby nie mężni wojownicy, którzy dobro ojczyzny przedkładali ponad swoje, Rzeczpospolita dzisiaj nie istniałaby. Ad rem! Primo nie jesteśmy państwem, które jest do końca zdemoralizowane, a secundo wielu z nas pamięta o historii, z której nie tylko czerpie wiedzę, jakich błędów nie popełniać, ale też jak żyć. Pamiętamy o naszych przodkach i oddajemy im hołd. Wróćmy do autora. Pisze także o fleszach aparatu błyszczących w oświęcimskich piecach krematoryjnych. A dlaczego nie wspomni o milionach ludzi, którzy wychodzą, dzisiaj-współcześnie, stamtąd przepełnieni łzami, żalem i cierpieniem, podtrzymywani przez bliskich? Rozmawiałam z setkami osób, które zwiedzały oświęcimski obóz koncentracyjny i u każdej z nich na wspomnienie tego miejsca, oczy napełniały się łzami, myśli pozostawały w zadumie, a twarz przybierała grobową minę. Dlatego żadną miarą nie mogę przystać na myśli autora, patrzącego tylko na szczęśliwych ludzi, których głównym celem jest zrobienie sweet foci. A może nadszedł czas, by nauczyć się także widzieć, a nie tylko patrzeć?