Tracę kontakt z rzeczywistością. Jakakolwiek więź ze światem realnym została zerwana, bądź wciąż jest zrywana. Huśtam się na granicy. To jest jak swing, kochanie. Góra, dół - przód, tył, and once again, lovely people! Uuu-u-up and down, forward and backward, right and left, come on, shake your legs! Boże.
Moje kolana bolą. Nic dziwnego, że bolą. Od klęczenia po ośmiu godzinach nie będą łaskotać. Albo dziewięciu? Dziesięć.
Piekące zaczerwienienia nieco poniżej rzepki. Łokcie też lekko zmieniły kolor. Przedramiona nadal ubrudzone od farby. Tyle poświęcenia, a ja nadal nie czuję ulgi. Nie odetchnęłam. Nie zrobiłam nic. Straciłam czas.
To jest piękne, a ja nie potrafię docenić piękna wyjętego spod mojej ręki. Nie wiem, jak zaspokoić swoje wymagania. Jak im sprostać? Jakie mam wymagania? Mam je? Przecież to jest idealne. Leży przede mną i mam ochotę to podrzeć. To, co to jest?
Potrzebuję noża, który wbiję sobie w serce.