Rozmazany obraz świata.
Przecieranie oczu nie pomaga.
Bez działania nic nie znaczę.
I czuję się jak góra odchodów.
Chcę pójść do moich i razem z nimi wykąpać się w błocie, w deszczu.
I zmarznąć w listopadowym wietrze.
I poparzyć kiełbasą z ogniska.
I wrócić do domu w środku nocy.
Odprowadzona dźwiękami starych dobrych piosenek.
I czułym spojrzeniem.
Choć to ostatnie to tylko marzenie.
Czy to za dużo?
Tymczasem bywam do innego miasta.
Powszechnie uważanego za piękne.
A woda z nieba uprzyjemni mój pobyt.
Mogę się tylko spodziewać niespodziewanego.
I mieć nadzieję, że gdy wrócę zastanę parę oczu we mnie wpatrzoną.
Złudne nadzieje.
Znów plotę głupoty.
I trzymam dystans.
Nikt nawet nie zauważa.
Zimna i wyniosła.
Rozpływam się w dżdżystym powietrzu.
Nie szukajcie mnie.
I tak kiedyś wrócę.
Zawsze wracam.
Śnię na jawie.
Most łączący rzeczywistość ze snem poszerzyłam o kolejne kilka pasów ruchu.
Wszystkie w kierunku rzeczywistości.
Gdzie się kończy prawda?