Uff. Nie myślałam, że kiedykolwiek to powiem, ale dobrze jest być w domu. Po tym 4-dniowym autostopowym maratoniku i kręceniu się między Firlejem, Białą Podl, Siedlcami, Międzyrzecem a Radzyniem mam dość: komarów, tanich win, chodzenia kilometami w upale targając plecak i śpiwór, gubienia rzeczy, 'spania' niewiadomo gdzie, kłótni, szlugów, zmęczenia, ludzi drących mordy, braku pieniędzy, jeszcze raz kłótni, chamstwa niektórych osób.
Ale pomimo że jestem tak zmęczona jak już dawno nie byłam i w tym momencie wszystko mnie irytuje to jednak było zajebiście :) wino nad jeziorem, tańczenie, tony jedzenia w czwartek;
stop przez Siedlce, siedzenie przy autostradzie oglądając zachód słońca i rozmawiając, ognisko nad żwirownią, babcia o 24 w nocy na rowerze, "wariatki", bieganie w kółko nocą po Międzyrzecu, zmęczenie niesamowite :<, szalony pies niedający wejść do mieszkania Kuby w piątek;
spontan w sobotę, miły facet który podwiózł mnie 40km dalej niż sam jechał, Biała, Zakaźny, ognisko, milion osób, rozmowy i śmiech pół nocy z M, włosy, wełniana bluza, "coś ty mi tu wrzuciła do świnek", policja, brak prądu, bójka, nasz nieogar- chcemy spać a coś się dzieje ... w sobotę;
"kradzież", spanie w samochodzie, na kanapach na squacie, kłótnie, zazdrość, złe zakończenie znajomości... ;< ale 120 km stopem w niecałe 2h w takim pięknym stanie - brawo, w końcu jedzenie jakieś i do domu dziś.
Podczas całej ESKAPADY pewnie ponad 200 poznanych ludzi... a czuję się sama jak palec przez jedną tylko z nich. Ot, pech.
No i teraz nie będę umiała przeboleć tego jaka idiotka ze mnie jednak czasem jest.