Te pocałunki są stare i postrzępione. Firanki, które ocierają ci się przypadkiem o usta, gdy patrzysz niewidzącym wzrokiem przez szybę. Tak z braku laku, żeby ciała poczuły, że żyją. Żeby uszy usłyszały coś o urodzie. Bardziej to jałowe niż kiedykolwiek, bardziej niepojęte niż wcześniej.
Pracuję w miejscu, które nas łączyło. Nie ten budynek, nie ci ludzie, ale z każdym dniem coraz bardziej p r z y p o m i n a m sobie głupie szczegóły, atmosferę w której zaczęło kiełkować. Coś, co nigdy nie wyrosło w dwie łodygi. Jedynie w toczący się po wysuszonym wnętrzu ciernisty krzak obsesji. Jednocześnie zapominam, rozmywasz się, tracisz na wadze - na uwadze. Uśmiech aktora i sportowca, tak podobnych do ciebie, stają się ich własnymi uśmiechami, a nie twoim. A jednak jesteś. Jesteś w tych ścianach, do których wychodzę codzień, choć nigdy w nich fizycznie nie byłeś. Nie ten budynek, nie ci ludzie...a wciąż.
Mężczyzna jak Słońce? Nie wiem. Może wyjechał. Nie chodzę już tamtą ulicą. Nigdy nie byłby mój, niech więc świeci dla innych. Marzną mi dłonie, ale to naprawdę nic takiego. Skorupa, skorupa, której nigdy by nie pojął.
O takich trzech dziś, bez powodu.
Hard dreams. The moment at which you recognize that your own death lies
in wait somewhere within your body. A lone ship defines the horizon. The
rain is not safe to drink.
R. Silliman