To dziwne uczucie, że jutro nie ma dla mnie znaczenia. Że będzie takie samo, jak dziś, choć może bardziej samotne. Wszyscy odsuną się w stronę odnowionej codzienności, zajęć, planów, zadań. A we mnie pozostanie tykająca bomba. Odliczanie od teraz do stycznia, gdy znowu trzeba będzie przeżyć huragan. W którą stronę zawieje? Nie wiem, jak mam znaleźć siebie w tym wszystkim, gdy zamiast spokoju ten "kompromis" zostawia mi pustkę i niepokój, rozkrok i stres, bo przecież wszystko i tak powinnam zaliczyć. Chciałam się odciąć, a sytuacja zamienia się w drżenie i oczekiwanie na kolejny przymus. Studenckie lata to parszywe lata, a ponoć dalej jest tylko gorzej... Dobrze, byle powoli, jakoś do przodu.