Mam ogólne wrażenie, że moja głowa wyszydza łydkę, łydka zaś głowę, że palec nabija się się z serca, serce z mózgu, nos z oka, oko z nosa ryczy - i wszystko to tworzy jeden zamknięty krąg wszechobejmującego panszyderstwa. Jakoś muszę z tym żyć, z odwiecznym szderstwem na każdym kroku, nawet mój własny organizm uwielbia mnie wyszydzać. Nie wspominając o otaczającym świecie wrednych szeptów i spojrzeń. Ciągłej niepewności i nieufności. Gdzieś na pewno istnieje idealny świat, gdzieś daleko.
Jakub. Nie zgnię za upublicznienie tego tutaj, prawda?