no. dostanie mi się dzisiaj. (:*)
tak wchodzę ostatnio do hipermarketu i odkryłam w sobie mężczyznę. panie biegają między półkami sprawdzając wszystkie możliwe promocje aby przypadkiem nie przepłacić. w głowie posiadają listę zakupów a w koszyku i tak znajdzie się jakieś osiemdziesiąt procent rzeczy nie potrzebnych, zalegających na półkach w kuchni. biorą tyle, że żeby wnieść zakupy do domu wołają męża, aby im pomógł to wtaszczyć. mężczyźni natomiast mają gotową karteczkę od swojej kobiety, która w jakiś wyjątkowy sposób nie mogła akurat tego zrobić. oni są jak sprinterzy. szybko przemierzają ten tor przeszkód pełen dziwnych kolorowych naklejek, pudełek, puszek i super ofert dnia. byle szybciej do kasy. jedyne gdzie mogą zboczyć z trasy to alejka z piwem i czipsami na wieczór do meczu. potem jak najszybciej do kasy. te ich poddenerwowane miny, gdy obsługuje tą wielką kolejkę, w której stoją, jakaś wyjątkowa tempa pani, która nabiła po raz kolejny dwa razy ten sam artykuł i trzeba czekać, aż jakaś bardziej myśląca osoba przyjdzie i pomoże usunąć go z rachunku. tak. pod tym względem jestem do nich podobna. przerażają mnie takie miejsca. niedawno byłam w supermarkecie i kupując aż całe trzy bułki (normalnie by mnie tam nie było, tylko że było późno, piekarnie zamknięte, a w szkole miło coś zjeść), postanowiłam skorzystać z kasy samoobsługowej. klikam na przycisk pieczywo i ukazuje mi się trzydzieści pozycji z bułkami. i co ja jestem? bułkoznawca? bułka zakopiańska, kajzerka, żytnia, maślana i Bóg jeden wie co jeszcze. nie lepiej byłoby: mała bułka, średnia bułka, duża bułka? widać, że to ktoś z fantazją układał. eh... rozpisałam się na jakiś głupi temat. nie ważne. czas na party.