Siedziałem w miękkim fotelu. Okna zasłonięte były ciemnymi żaluzjami. W powietrzu czuć było nutkę napięcia i nie spokoju. Na przeciwko mnie miesci się mały stoliczek, a na nim dwie szklanki wody. Szpital psychiatryczny w Łodzi. Pokój nr. 11. Trafiłem tu z jednego powodu. Wziąłem za mało tabletek nasennych i wypiłem za mało alkoholu. Łatwo się wam teraz domyślić, jestem niedoszłym samobójcą. Do gabinetu wszedł gruby mężczyzna w marynarce i krawacie. Usiadł na fotelu naprzeciwko mnie. Odwróciłem wzrok.
-Kamil...o ile się nie mylę.-zaczął.- Nazywam się Profesor...a z resztą to nie ma znaczenia.