serio serio było mi tak dobrze samej.
święty spokój i w ogóle.
aż pojawił się On.
kilka wspólnie spędzonych godzin wystarczyło mu, żeby mnie całkiem zauroczyć.
a jedno spojrzenie spowodowało że rozpadłam się na części pierwsze i jeszcze nie mogę dojść do siebie.
nie. nie zakochałam się.
ale... jakoś mi tak inaczej.
przydałby się chyba jakiś dzień wolnego, żeby chociaż kilka rzeczy przemyśleć i poukładać w głowie.
niemniej jednak ta ponad godzina spędzona na mniej lub bardziej ważnych rozmowach pomogła ;)
i ta tona smsów.
i rozmów na gg.
- Cieszę się, że go polubiłaś.
- Bardzo - wyznała.
[jednak 123 stony w książkach są złe.]