Byłam z E. w jakimś dziwnym miejscu. Wyglądało jak... wielki kompleks budynków, w których odbywał się jakiś festyn. Byli ludzie, karuzele, pokazy samolotów, ogromnych bombowców- to wszystko w jednym miejscu. Przyglądaliśmy się jak pułkownik startuje jednym z samolotów, jak jeden za drugim odbijają się od ziemi. Ja sama też chciałam spróbować.
E. chciał ze mną "poważnie porozmawiać", pójść w jakieś spokojniejsze miejsce. Przeczuwałam, że to coś złego. Weszliśmy do tego ogromnego budynku. Spotkaliśmy dziwne osoby. Tuliłam się do niego, chociaż on był jak wtedy, gdy się widzieliśmy po raz pierwszy. Nietykalny.
Weszliśmy do pomieszczenia pomalowanego na biało. Zza drzwi rzucił się na nas agresywny pies, pamiętam, że przytrzymywałam go samodzielnie i starałam się przypiąć tak, by nie mógł nas sięgnąć.
Przeszliśmy przez jakieś drzwi i znaleźliśmy się w całkiem innym miejscu. Było spokojnie, wszędzie zielona, krótko ścięta trawa. Czyste niebo.