Odkryłam pewną receptę dla siebie. Zaskoczeniem jest to, że nie musiałam się o nią specjalnie starać, chodzić do specjalisty, lub do kogoś kto się za niego uważa. Nie musiałam nawet o nią prosić. Odkryłam ją zupełnie przypadkiem. Co prawda zakurzoną, lekko wygniecioną i ze znikomymi, prawie wytartymi śladami pisania. Zupełnie tak jakbym znalazła ją na dnie damskiej torebki bezgranicznie głębokiej i zagraconej tysiącem mało istotnych bzdur. Recepta, nic skomplikowanego, zwyczajny świstek z zaleceniem, które wydaje się tak banalne, że ktoś inny nie widziałby sensu w ekscytowaniu się nią. Nie chodzi jednak o to, co tam było napisane, bo do tego doszłabym sama. Jednak bym miała możliwość jej odkrycia musiałam pozbyć się tych szpargałów zaśmiecających moją torbę. Po chwili zauważyłam jak to dobrze, że wreszcie wszystko jest w idealnym porządku, w idealnym ładzie, że nie ma sensu z powrotem doprowadzać się do takiego miszmaszu. I to uwaga z premedytacją. I nagle, zrobiło się miejsce na inne bardziej istotne rzeczy, wręcz niezbędne, które wcześniej mogłam przeoczyć. Ponadto ta nagle powiększona przestrzeń,( a co za tym idzie, torba zrobiła się lżejsza), wyszła mi na duży plus. Pozbyłam się bólu ramienia, który co jakiś czas dawał o sobie znać.
Mogłabym powiedzieć polecam. Ale po co? Mogłabym powiedzieć wypiszę Ci taką receptę. Ale czy ona była bezpośrednią przyczyną poprawy? Mogłabym nawet doprowadzić do porządku Twoją torbę. Ale czy to będzie dobry pomysł, skoro nadal gdzieś głęboko przywiązujesz się do tych "zaśmiecających pierdół" ?
Do wszystkiego trzeba dojść samemu, samemu znaleźć własną receptę, ja mogę dać Ci tylko wskazówki, poprowadzić, pokierować do celu. Decyzja należy do Ciebie. Czy zrobisz miejsce na nowe "drobiazgi"? Czy dasz się uzdrowić?