Dni mijają, czas leci, a ja sobie dryfuję po tej codzienności, będąc jakby oderwana od tego wszytskiego co złe, spotykając się tylko z tym, co jakby wygrałam na loterii. Inaczej tego nie umiem nazwać, bo to, że jest teraz jak jest, to naprawdę łut szczęścia, wygrana w totolotka, tak mogę to spokojnie nazwać. Cholernie mi z tym dobrze, że to się tak potoczyło, i chciałabym tylko wyrzućić wątpliwości, które mimo wszystko we mnie siedzą, bo taką już mam naturę, ze zawsze doszukuję się drugiego dna. Czasami aż nadto zadręczam sie myślą, że to drugie dno jednak istnieje i moje szczęście pęknie niczym bańka mydlana, których ostatnim czasem w moim domu tak wiele. Ale nie dam sobie tego zabrać, jest mi za fajnie, jeśli tak można nazwać stan mojego wnętrza, kiedy już sama z siebie swój plan układam tak, żeby znalazło się tam choć trochę czasu na tę przyjemność, jaką Ty mi sprawiasz. Dziwnie to brzmi, ale cóż, tak własnie jest, wygrana na loterii, no mówie. I w tym miejscu wypada mi powiedzieć tylko dziękuję, że mi się coś takiego zdarzyło.
A odbiegając od tematu, koniec roku ruż tuż, moje oceny to masakra, cholera, jednej oceny do paska mi prawdopodobnie brakować będzie, uhh. Fakt, że w ogołe takie oceny mam bardzo mnie buduje w sumie, rodzicie przynajmniej nie będą mówić, że się opuściłam w nauce przez niego, chociaż z niektórych przedmiotów sprawę zawaliłam, noale, to moja wina. Kurde, nawet nie wiedziałam, że takie mam oceny, jednak opłacało się męczyć. Żeby tylko jeszcze wyciągać chcieli, ehh, ale nie, zapieprz na całego. Ale to jeszcze chwila, i koniec, koniec wszytskiego co było z tą klasą. Śmieszne, szybko zleciało.