Już dawno w kubku gorącej herbaty nie widziałam odbicia jego twarzy. Teraz patrzę, co jakiś czas wąchając swoje dłonie. Przecież kocham gdy pachną cytryną. Chyba tylko dlatego piję herbatkę właśnie w takiej postaci. Dalej siadam na blacie w kuchni i do dźwięków magii popkultury popijam i zaciągam się pierwszą, tego dnia, kilkucentymetrową śmiercią. A może gdy splunę na szczęście akurat mnie ominie? Jakoś tak ostatnio, bliżej niż dalej do wszystkiego, do matury, do szkoły, do miłości, do przyjaźni, nawet do kłótni. Jakoś tak życie pachnie inaczej. Ja pachnę inaczej. Przesiąknięta miłością i pewnością bycia czyjąś wracam do domu, siadam i zbieram resztki siebie - bo w końcu tylko on umiał mnie rozłożyć na kawałki, bez obawy o to, że dostanie w pysk za nieposkładanie całego bałaganu jaki narobił. Chyba wszystko jest okej. "Nie pisz okej jeżeli coś nie jest okej" jakaś taka kolejna życiowa mądrość, tym razem jego, po wielkiej kłótni na noże, mięso i widelce - w końcu jak kochać to do śmierci, ciekawe czy wbiłby mi widelec w oko... Jakoś tak przydałby się masażysta, najlepiej z jedynymi na świecie dłońmi pachnącymi cytryną. Buźka kotki, bo przecież jest przepięknie.